Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


W pracy mej ustanowiłam godziny przerwy, tak dla własnego wytchnienia jak przez obawę
zbytecznego znużenia moich młodych panienek. I w tych to właśnie godzinach dom Zeni
stawał się dla mnie oknem, przez które na wielki świat patrzyłam. Nic tam nie ujrzałam no-
wego i przekonałam się tylko, że kto się raz świata tego nauczy, to już go na całe życie umieć
będzie; świat ten bowiem nie czyni nigdy żadnych nowych odkryć – wynajdywanie nowych
słońc na firmamencie nie jest wcale jego zadaniem, ponieważ i na te, które już są znane, spo-
glądać nie widzi potrzeby. Znajduje, że mu bardzo wygodnie w puchu, bawełnie, a choć dusi
się niekiedy z braku powietrza i cierpi przez to potężnie, to jednak na wydobycie z pieluch
nogi lub ręki albo na wciągnięcie w siebie zdrowego powietrza, od innych przylatującego
światów, energii mu nie staje.
Przemocą prawie zrazu wciągana przez Zenię do jej bawialnych salonów, potem szłam tam
dobrowolnie w chwilach, na odpoczynek przeznaczonych, bo nie widziałam, czemu bym się
miała wstydzić lub obawiać ludzi, obcych mi wprawdzie nałogami i wyobrażeniami, ale do
których niegdyś zbliżoną byłam i którzy przez to samo już wzbudzali we mnie zajęcie, że byli
ludźmi.
Jeżeli jednak niewiele zwracałam uwagi na rzeczy, które wskutek własnego doświadczenia
umiałam była na pamięć, to jednak z najżywszym zajęciem przyglądałam się roli, jaką w sfe-
rze swej odgrywała Zenia.
Była ona w całym znaczeniu gwiazdą pierwszej wielkości na firmamencie swego świata:
wszystko, co tylko żyło pod tym firmamentem, składało hołd i czołobitność po części jej oso-
bie, a po części jej bogactwu i pozycji towarzyskiej. Nie zdawała się jednak wcale ubiegać za
tymi hołdami, nie była wcale zalotną, i owszem: w obejściu się z młodymi mianowicie męż-
czyznami zachowywała obok uprzejmości pewną dumę i godność, która dodawała jeszcze
wdzięku jej powierzchowności i powagi jej pozycji. A jednak pomimo że nie ubiegała się o
aplauzy i honory, rzucała się w świat z szałem, zapomnieniem się, porywem jakby fatali-
stycznym i nie od jej woli zależącym. Wizyty, wieczory, gwarne spacery, świetne obiady, po-
dróże w końcu – oto był żywioł, w którym się kąpała jak ryba w wodzie, i zdawało się, jakoby
ten żywioł tłoczył ją niekiedy niezmożonym ciężarem, bo bywały dnie, w których z twarzy jej
znikał bez śladu koloryt zdrowia, kibić nabierała chorobliwej szczupłości, i blada, chwiejąca
się, z obwisłymi bezwładnie rękami, z oczami przygasłymi po całych dniach siadywała w naj-
cichszym kąciku swego pokoju, anonsującym gości lokajom powtarzając: „nie przyjmuję”, a
przez resztę czasu wzdychając i poziewając. Paroksyzmy te znużenia i obezwładnienia przy-
chodziły zwykle wtedy, gdy kończył się pewien cykl marzeń wysnutych w atmosferze balo-
wej lub buduarowej, gdy, słowem, znikał jakiś miraż, przedstawiony jej przez rozigraną wy-
obraźnię, a w którym zdawało się jej, że ujrzała miłość.
Jeżeli ją dobrze rozumiałam, cały jej poryw do świata miał jedyne źródło w gonieniu za
podobnymi mirażami. Nie próżnością powszednią powodowana stroiła się, błyszczała w salo-
nach, szukała gwaru i tłumu ludzi; ale pragnęła wzbudzać marzenia i rozmarzać się wzajem, a
każdy ton fałszywy, użyty przez tego, kim się rozmarzyła, każde słówko śmielsze i ku ziemi
134
ściągające napowietrzne jej rojenia budziło ją, rozczarowywało i rzucało na nowo w pustkę,
zniechęcenie, nudę, z której to ostatniej wywiązywał się nowy poryw do świata, jakiemu zło-
rzeczyła i jakiego odprzysięgała się przez chwilę. Myśl jej była czystą jak u dziewicy, ale ser-
ce nie zapełnione, umysł nie zajęty, fantazja gorąca z natury, a wciąż pobudzana denerwują-
cym sposobem życia, jakie prowadziła. Jak niegdyś młodą będąc dziewicą tak i teraz marzyła
o tym, aby stać się heroiną romansu; a jednak przygody jej kończyły się zwykle na pierwszej
kartce, do zawiązku nawet intrygi nie doszły nigdy.
Pragnęła słowem, aby serce jej, zawieszone na promyku księżyca, było przedmiotem czy-
ichś marzeń i westchnień, ale gdy tylko ktokolwiek ośmielił się rękę po nie wyciągnąć, uci-
nała promyk, a serce chowała do kieszonki sposzytej z nudów.
Z tym wszystkim stała na bardzo niebezpiecznej drodze, bo któż potrafi orzec, kędy koń-
czy się wyobraźnia, a zaczyna namiętność, i dokąd zajść może kobieta, która będąc narzeczo-
ną „nie czuła serca w sobie”, a potem, poczuwszy je, puściła na fale wyobraźni i znudzenia.
Michał zacierał się i znikał śród świetnego koła towarzyskiego, jakie otaczało młodą ko-
bietę.
Widziałam go nieraz mocno pobladłym i nie mogącym utaić cierpień, jakich doświadczał;
nigdy jednak nie słyszałam, aby słowo wyrzutu wyszło z ust jego, ani spostrzegłam najlżej-
szej zmiany w obejściu się jego z żoną. Jeden uśmiech jej, jedno przyjazne spojrzenie unosiło
go w niebo zachwytu. Każde życzenie jej było dla niego świętym rozkazem, a jednak nie był