Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Lepiej się przymknij, Czterooki. Jestem wkurzony. Nie doprowadzaj mnie do szału.
- Widzę, że dziś ponownie czeka nas przeprowadzka - kontynuował Dean, śmiejąc się samymi oczyma. - Kiedy już wywalisz stamtąd wszystkie graty, czy mógłbyś przy okazji umyć podłogę?
Percy spojrzał na drzwi izolatki. Spojrzał na swoje klucze. Pomyślał o kolejnym, mozolnym bezowocnym przeszukiwaniu pokoju z miękkimi ścianami i o tym, że wszyscy... nawet Wódz i Prezes będą się temu przyglądać.
- Niech mnie szlag, jeśli rozumiem, co cię tak śmieszy - mruknął. - Nie chcemy, żeby na bloku zagnieździły się myszy; i bez nich dość tutaj szkodników.
- Masz całkowitą rację, Percy - stwierdził Dean unosząc ręce. Przez chwilę miał wrażenie, oznajmił mi nazajutrz, że Percy nie wytrzyma i rzuci się na niego z pięściami, ale w tym samym momencie podszedł do nich Bili Dodge i załagodził sytuację.
- Chyba to upuściłeś - powiedział, wręczając Percy’emu jego pałkę. - Cal niżej i złamałbyś kark tej małej cholerze.
Słysząc to Percy wyprężył dumnie pierś.
- Tak, to był całkiem niezły rzut - oświadczył, wkładając starannie swoją maczugę do tego głupiego olstra. - W szkolnej drużynie baseballu byłem miotaczem. Pałkarze nie mieli przy mnie nic do roboty.
- Naprawdę, Percy? - zapytał Bill i pełen respektu ton jego głosu (choć gdy Percy się odwrócił, puścił zaraz oko do Deana) ostatecznie zażegnał konflikt.
- Jasne. W Knoxville zwaliłem jednego z nóg. Ci chłopcy miastowi chojracy nie wiedzieli nawet, kiedy ich trafiałem. Wyeliminowałem dwóch. Ograłbym ich do czysta, gdyby sędzia nie był takim złamasem.
Dean powinien w tym momencie dać spokój, ale był zwierzch­nikiem Percy’ego, a do zadań zwierzchnika należy pouczanie podwładnych. Wtedy jeszcze - przed Coffeyem i przed Delacroix - wciąż uważał, że Percy może się czegoś nauczyć.
- Powinieneś zastanowić się nad tym, co robisz - powie­dział, łapiąc młodszego strażnika za rękę. Chciał, jak oznajmił później, żeby jego pouczenie zabrzmiało poważnie, lecz nie jak reprymenda. Nie jak zbyt surowa reprymenda, w każdym razie.
Tyle że w przypadku Percy’ego nie zdało to kompletnie egzaminu. Nie potrafił się niczego nauczyć... za to my w końcu czegoś się nauczyliśmy.
- Słuchaj, Czterooki, świetnie wiem, co robię. Próbowałem zatłuc tę mysz! Ślepy jesteś czy co?
- A przy okazji napędziłeś stracha mnie i Billowi. Im tak­że - stwierdził Dean, wskazując Bitterbucka i Flandersa.
- I co z tego? - odparł Percy, zaperzając się. - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jesteśmy w sanatorium. Chociaż wy traktujecie ich wszystkich, jakby się w nim znajdowali.
- Nie lubię, jak ktoś popędza mi kota, Wetmore - za­grzmiał Bill. - I nie wiem, czy to zauważyłeś, ale ja tutaj pracuję. Nie jestem jednym z twoich złamasów.
Percy spojrzał na niego trochę niepewnie kątem oka.
- Staramy się nie wyprowadzać ich z równowagi bardziej, niż musimy, bo znajdują się w stresie - dodał Dean. W dalszym ciągu nie podnosił głosu. - Ludzie, którzy znajdują się w stre­sie, mogą wybuchnąć. Zrobić sobie krzywdę. Zrobić krzywdę innym. Czasami możemy wpaść przez nich w kłopoty.
Percy skrzywił się. Słowo “kłopoty” do niego przemawiało. Sprawianie kłopotów było w porządku. Wpadanie w kłopo­ty - nie.
- Nie powinniśmy wrzeszczeć, lecz rozmawiać - ciągnął Dean. - Jeśli ktoś wrzeszczy na więźniów, to znaczy, że stracił nad nimi kontrolę.
Percy wiedział, kto jest autorem tej maksymy: ja. Szef. Paula Edgecombe’a i Percy’ego Wetmore’a nie łączyła wielka miłość, a mieliśmy dopiero lato, pamiętacie - prawdziwy festiwal jeszcze się nie zaczął.
- Byłoby lepiej - stwierdził Dean - gdybyś myślał o tym miejscu jak o oddziale intensywnej opieki w szpitalu. Trzeba tu zachować ciszę.
- Dla mnie to wiadro szczyn, w którym topi się szczury - przerwał mu Percy - i nic więcej. A teraz puszczaj.

Podstrony