157
XI
Tej niedzieli odbywały się w Lasku Bulońskim wyścigi o Grand Prix de Paris. Rozpoczęły
się właśnie pierwsze upały czerwcowe i w powietrzu wisiała burza. Rano słońce wzeszło za
rudym obłokiem. Lecz około godziny jedenastej, gdy na tor wyścigowy w Longchamp nad-
jeżdżały powozy, południowy wiatr wymiótł chmury. Znikały szare, porozdzierane opary, na
całej długości horyzontu wyzierały coraz to większe otwory silnie nasycone błękitem. Pro-
mienie słoneczne, które przedarły się pomiędzy chmurami, rozjaśniły nagle wszystko: trawnik
wypełniający się powoli pojazdami, jeźdźcami i pieszymi, pusty tor wyścigowy z budką sę-
dziego, celownik, maszty tablic orientacyjnych, a naprzeciwko, przy wadze, pięć symetrycz-
nych trybun, które spiętrzały swe galerie z cegły i desek. Po drugiej stronie rozległa równina,
obrzeżona drzewkami, rozpłaszczała się i tonęła w południowym słońcu. Od strony zachod-
niej zamykały ją lesiste wzgórza Saint-Cloud i Suresnes, nad którymi górował surowy profil
Mont-Valerien.
Nana przejęta, jakby Grand Prix miało zadecydować o jej losie, chciała się ulokować przy
barierze obok celownika. Przybyła tu bardzo wcześnie, jedna z pierwszych, w landzie zdobio-
nym srebrem i zaprzężonym a la Daumont w cztery wspaniałe siwki, które otrzymała w pre-
zencie od hrabiego Muffat. Gdy powóz wjechał na murawę, z dwoma forysiami kłusującymi,
którzy siedzieli nieruchomo w tyle, tłum zaczął się popychać, jakby przejeżdżała królowa.
Miała na sobie niezwykłą toaletę w białoniebieskich barwach stajni Vandeuvres'ów: obcisły
stanik i przylegającą do ciała tunikę z niebieskiego jedwabiu, zakończone z tyłu wysokim
pufem, co w owej epoce sukien bufiastych śmiało podkreślało linię ud. Na tym miała z białe-
go atłasu luźną narzutę z rękawami i skrzyżowanym szalem. Całość była ozdobiona srebrną
koronką lśniącą w słońcu. Chcąc się bardziej upodobnić do dżokeja, włożyła zawadiacko nie-
bieski toczek z białym piórem na kok, z którego jasne pasma opadały na plecy jak ogromny,
rudy ogon.
Biła godzina dwunasta. Na gonitwę o Grand Prix trzeba było czekać jeszcze trzy godziny.
Kiedy lando ustawiło się przy barierze, Nana rozgościła się jak u siebie w domu. Strzeliło jej
do głowy, żeby zabrać z sobą Bijou i Ludwisia. Pies, leżąc na jej spódnicy drżał z zimna po-
mimo upału. A dziecko, wystrojone we wstążki i koronki, miało mizerną, woskową i pobladłą
od świeżego powietrza twarzyczkę. Młoda kobieta, nie przejmując się sąsiadami, bardzo gło-
śno rozmawiała z Jerzym i Filipem Hugon, którzy siedzieli przed nią na drugiej ławeczce
wśród tak wielkiej ilości bukietów z białych róż i błękitnych niezapominajek, że tonęli w nich
aż po ramiona.
─ Więc ponieważ mnie zanudzał ─ mówiła ─ pokazałam mu drzwi. A teraz dąsa się już
drugi dzień. ─ Opowiadała o Muffacie, lecz nie zdradzała młodym ludziom prawdziwej przy-
czyny tej pierwszej sprzeczki. Pewnego wieczoru hrabia znalazł w jej pokoju męski kapelusz.
Taka sobie przygoda, jakiś przechodzień, którego przyprowadziła z nudów. ─ Nie macie po-
jęcia, jaki on jest śmieszny ─ ciągnęła dalej, bawiąc się szczegółami swego opowiadania. ─
W gruncie rzeczy jest to skończony obłudnik... Wyobraźcie sobie, że on modli się co wieczór.
Naprawdę. I myśli, że ja niczego nie widzę, bo kładę się do łóżka pierwsza, nie chcąc go krę-
pować. Ale zerkam na niego ukradkiem. Widzę, jak mamrocze i robi znak krzyża, odwracając
się, by mnie objąć i...
─ Patrzcie! Jaki filut ─ szepnął Filip. ─ Robi znak krzyża przedtem i potem. Nana wybuch-
nęła śmiechem.
─ Tak, to prawda, przedtem i potem. Gdy zasypiam, słyszę, jak znowu mamrocze... Do-
prawdy, to już zaczyna być nudne, bo skoro tylko się posprzeczamy, od razu wpada na tematy
religijne. Ja zawsze byłam religijna. Możecie sobie kpić, jeśli chcecie, to nie przeszkodzi mi
158
wierzyć w to, w co wierzę... Ale on jest taki nudny, szlocha i mówi o wyrzutach sumienia.
Tak było przedwczoraj po naszej sprzeczce. Miał istny atak, a ja nie mogłam się uspokoić... ─
Lecz przerwała ten potok słów, by powiedzieć: ─ Patrzcie, przyszli Mignonowie i nawet
przyprowadzili dzieci!... jak szkaradnie są ubrani ci malcy!
Mignonowie przyjechali w ciemnym landzie, otoczeni kosztownym zbytkiem wzbogaco-
nych mieszczan. Róża w szarej jedwabnej sukni z czerwonymi bufami i kokardami uśmie-
chała się, szczęśliwa radością Henryka i Karola, którzy siedzieli na przedniej ławce przygar-
bieni, w zbyt obszernych uczniowskich bluzach. Lecz gdy lando zbliżyło się do bariery i gdy
zauważyła Nanę triumfującą wśród bukietów, z czwórką koni i liberią, zagryzła wargi i