Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zapewne będzie to
lepsza droga do wykrywania tajemnic niż bezpośrednie rozmowy, które, po
pierwsze, niewÄ…tpliwie zdenerwujÄ… majora, a po drugie, nic mi nie dadzÄ…, bo
rozmówcy mogą zełgać. Należy zatem rozważyć kolejno owe dziwaczne wydarzenia.
Mimo najszczerszych chęci, nie udało mi się opanować umysłu. Pamięć bez żadnego
sensu i wyboru podsuwała wszystko, jak leciało, niezależnie od tego, czy mogło
mieć jakikolwiek związek z nieboszczykiem Dutkiewiczem, Baśką i Gawłem, czy też
nie. Chronologię zdołałam ustalić, ale, niestety, tylko chronologię... W
charakterze pierwszego dziwowiska wystąpił sztandar. Moja rodzina w Kanadzie ni
z tego, ni z owego zażądała nagle, żebym im namalowała sztandar. Przysłali
szczegółowe instrukcje na piśmie, jak też ten sztandar ma wyglądać i co
zawierać, kilku emblematów dostarczyli w liście, o pozostałe zaś miałam się
postarać samodzielnie na miejscu. Arcydzieło, po skończeniu, należało im
odesłać, po czym sztandar miał zostać wyhaftowany. Dzikiego chaosu, który stał
się wynikiem zamówienia, ludzkie słowo nie opisze. Usiłując zdobyć narzędzia
pracy, to znaczy brystol, pędzle oraz farby, w tym srebrną i złotą, natrafiłam
na cudownej piękności papier toaletowy, który, rzecz jasna, nabyłam i którym
wzbudziłam szaleńczą zawiść wszystkich znajomych i przyjaciół. Stada z rozwianym
włosem i roziskrzonym wzrokiem zaczęły latać po mieście w poszukiwaniu takiego
samego. Następnie zdezorganizowałam życie prywatne kilkunastu osób i pracę w
kilku zaprzyjaźnionych instytucjach, domagając się od wszystkich wizerunku
świętego Jerzego, walczącego ze smokiem, na sztandarze bowiem między innymi
miały być uwidocznione postaci świętych pańskich. Życzliwi ludzie zaczęli robić
generalne porzÄ…dki w mieszkaniach, poszukujÄ…c dla mnie stosownego obrazka,
przewracali do góry nogami rozmaite archiwa, a jedni znajomi z rozpędu
przeprowadzili w domu nawet całkowity remont. Kiedy wreszcie ktoś wydębił
świętego Jerzego na białym koniu od powinowatych z prowincji, przynosząc go z
wielkim triumfem, okazało się, że popełniłam pomyłkę i pomieszałam świętych.
Według opisu technicznego na sztandarze miał figurować nie święty Jerzy, a
święty Michał Archanioł walczący ze smokiem. O świętego Michała było łatwiej,
dostałam go w kościele Świętego Michała, niedaleko własnego domu. Wdarłam się do
Muzeum Wojska Polskiego w poniedziałek, kiedy było nieczynne, i uzyskałam wzory
militarne. Plakatówkę, pędzle i przedwojenne 10 złotych pożyczyłam od
przyjaciółki. Po kilku tygodniach zamieszania i wytężonej pracy sztandar był
gotowy. Gaweł miał z tym tyle wspólnego, że od niego również domagałam się
świętego Jerzego. Wiedziałam, że ma brata imieniem Jerzy i upierałam się, iż
brat powinien posiadać wizerunek patrona. Na jakiś czas Gaweł zaniechał
jakichkolwiek rozmów ze mną. Od Baśki zaś pożyczyłam owe 10 złotych,
przebierałam w kilku egzemplarzach i jej był najporządniejszy, to znaczy
najlepiej był na nim widoczny zamówiony przez Kanadę orzeł. Baśka rozmawiać ze
mną jakoś nie przestała. Wszyscy, poruszeni uprzednio świętym Jerzym, świętym
Michałem, złotą farbą, papierem toaletowym i przedwojennym bilonem, żywo
interesowali się rezultatami moich poczynań i koniecznie chcieli oglądać
arcydzieło. Pokazywałam je niechętnie, bo gęsta plakatówka rozmazywała się z
byle powodu, wykorzystałam zatem pierwsze od długiego czasu zebranie
towarzyskie, żeby dokonać prezentacji hurtem. Z satysfakcją rozwinęłam na
tapczanie dwa wielkie, kolorowo pomalowane arkusze brystolu i pozwoliłam im
podziwiać. Całe grono z szacunku dla mojej ciężkiej pracy powstrzymało się od
nietaktownej krytyki. Niektóre osoby po demonstracji wyszły, a niektóre zostały.
Ściśle biorąc, zostało ich czworo, Baśka, Paweł, Janka i Marcin. Paweł od
malowidła nie mógł wręcz oczu oderwać. - Sztandar, jak żywy! - zawyrokował z
zachwytem. - Ciekawa jestem, jak to będziesz wysyłać - powiedziała Baśka. -
Rozmazuje się rzeczywiście. Nie umiem sobie wyobrazić żadnego odpowiedniego
sposobu. - No właśnie! - przyświadczyła żywo Janka. - Ja sobie tego też nie
wyobrażam. Zamówisz takie wielkie pudło czy jak? - Złożysz na czworo? - Coś ty,
musiałaby chyba na szesnaścioro, na czworo do niczego nie wejdzie! - Oni mi
właśnie proponowali, żeby złożyć na czworo i wysłać listem - powiedziałam z
politowaniem. - Idiotyczny pomysł. - Dlaczego? Da się złożyć... - I jak to
będzie wyglądało? Nawet gdybym dostała taką wielką kopertę, dojdzie do tej
Kanady w charakterze wygniecionego śmiecia. Wyślę paczką. - I uważasz, że w
paczce się nie pogniecie? - zdziwiła się Janka. - W żelaznej skrzynce -
powiedział pouczająco Paweł. - Albo w bardzo porządnej walizce. - Nie w żadnej
skrzynce ani walizce, tylko w tekturowej rurze. Takiej grubej. ZwinÄ™ w rulon,
wepchnę do rury i po krzyku. - Znakomita myśl! - pochwalił jadowicie milczący
dotąd Marcin. - Przewiduję, że będziesz miała w tym duży ubaw. Zaniepokoiłam
się. - Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć? - Nic takiego. Rozwiną na poczcie,
obejrzą i każą ci to wycenić jako dzieło sztuki. W Desie i w konserwacji
zabytków. Wszyscy razem spojrzeliśmy na niego z nieskrywaną zgrozą.
Przepowiednia była potworna. - Czyś oszalał? - spytałam z odrazą. - Uważasz, że
ja ten bohomaz pokażę w Desie? Prędzej trupem padnę! - To ci nie przyjmą do
wysyłki... - On ma rację - przyświadczyła grobowo Baśka. - Jak będzie zwinięte w
rulon, powiedzą, że to obraz. Obrazów nie wolno wysyłać bez tych wszystkich
pieczęci. Może lepiej złóż. - Na szesnaścioro - podsunął Paweł. Zirytowali mnie
tym gadaniem okropnie. - Odczepcie się! Nie złożę, mowy nie ma! Żaden kretyn nie
uzna tego za dzieło sztuki! - Kretyn uzna, owszem... - wtrącił słodko Marcin. -

Podstrony