..
- A tak!... - przerwał mi wyciągając do uścisku rękę. - Miałem przyjemność zauważyć pana w sklepie...
Piękny sklep! - westchnął. - Z takich sklepów rodzą się kamienice, a... a z majątków ziemskich - takie oto mieszkania...
- Pan dobrodziej miał majątek? - spytałem.
- Ba!... Ale co tam... Zapewne chce pan poznać bilans tej kamienicy? - odparł rządca. - Otóż powiem krótko. Mamy dwa rodzaje lokatorów: jedni już od pół roku nie płacą nikomu, inni płacą magistratowi kary lub zaległe podatki za gospodarza. Przy tym stróż nie odbiera pensji, dach zacieka, cyrkuł
ekscytuje nas, ażebyśmy wywieźli śmiecie, jeden lokator wytoczył nam proces o piwnicę, a dwu lokatorów procesją się o obelgi z powodu strychu... Co się zaś tyczy - dodał po chwili, nieco zmieszany
- co się zaś tyczy dziewięćdziesięciu rubli, które ja będę winien szanownemu panu Wokulskiemu...
- Nie niepokój się pan - przerwałem mu. - Stach, to jest pan Wokulski, zapewne umorzy pański dług do października, a następnie zawrze z panem nowy układ.
Ubogi eks-właściciel majątku ziemskiego serdecznie uściskał mi obie ręce.
Taki rządca, który miał kiedyś własne dobra, wydawał mi się bardzo ciekawą osobistością; ale jeszcze ciekawszym wydał mi się dom, który nie przynosi żadnych dochodów Z natury jestem nieśmiały: wstydzę się rozmawiać z nieznanymi ludźmi, a prawie boję się wchodzić do cudzych mieszkań... (Boże miłosierny! jak ja już dawno nie byłem w cudzym mieszkaniu...) Tym razem jednak wstąpił we mnie jakiś diabeł i koniecznie zapragnąłem poznać lokatorów tej dziwnej kamienicy.
W roku 1849 bywało goręcej, a przecie szedł człowiek naprzód!...
- Panie - odczuwałem się do rządcy - czy byłbyś łaskaw... przedstawić mnie niektórym lokatorom...
Stach... to jest pan Wokulski...prosił mnie o - zajęcie się jego interesami, dopóki nie wróci z Paryża...
- Paryż!... - westchnął rządca. - nam Paryż jeszcze z roku 1859. Pamiętam, jak przyjmowali cesarza, kiedy wracał z kampanii włoskiej...
- Pan - zawołałem - pan widziałeś triumfalny powrót Napoleona do Paryża?...
Wyciągnął do mnie rękę i odparł:
- Widziałem lepszą rzecz, panie... Podczas kompanii byłem we Włoszech i widziałem, jak Włosi przyjmowali Francuzów w wigilię bitwy pod Magentą...
- Pod Magentą?... W roku 1859?... - spytałem.
- Pod MagentÄ…, panie...
Popatrzyliśmy sobie w oczy z tym eks-obywatelem, który nie mógł zdobyć się na wywabienie plam ze swego surduta. Popatrzyliśmy sobie - mówię - w oczy. Magenta... Rok 1859 ... Eh! Boże miłosierny...
- Powiedz pan - rzekłem - jak to was przyjmowali Włosi w wigilię bitwy pod Magentą?
Ubogi eks-obywatel siadł na wydartym fotelu i mówił: - W roku 1859, panie Rzecki... Zdaje mi się, że mam honor...
- Tak, panie, jestem Rzecki, porucznik, panie, węgierskiej piechoty panie...
Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy. Eh! Boże miłosierny...
- Mów pan dalej, panie szlachcicu - rzekłem ściskając go za rękę.
- W roku 1859 - prawił eks-obywatel - byłem o dziewiętnaście lat młodszy niż dziś i miałem z dziesięć tysięcy rubli rocznie... Na owe czasy! panie Rzecki... Co prawda, brało się nie tylko procent, ale i coś z kapitału. Więc, jak przyszło uwłaszczenie...
- No - rzekłem - chłopi są także ludźmi, panie...
- Wirski - wtrącił rządca.
- Panie Wirski - rzekłem - chłopi...
- Wszystko mi jedno - przerwał - czym są chłopi. Dość, że w roku miałem z dziesięć tysięcy rubli dochodu (łącznie z pożyczkami) i byłem we Włoszech. Ciekawy byłem, jak wygląda kraj, z którego wypędzają Szwaba... A żem nie miał żony i dzieci, nie miałem dla kogo oszczędzać życia, więc przez amatorstwo jechałem z przednią strażą francuską... Szliśmy pod Magentę, panie Rzecki, choć nie wiedzieliśmy jeszcze, ani dokąd idziemy, ani kto z nas jutro zobaczy zachodzące słońce... Pan zna to uczucie, kiedy człowiek niepewny jutra znajdzie się w kompanii ludzi również niepewnych jutra?...
- Czy ja znam!... - Jedź pan dalej, panie Wioski...