Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Pierwszy z napotkanych mieszkańców Wąwolnicy, która od XIV do XIX wieku miała nawet prawa miejskie, wskazał nam, prościutką zresztą, drogę do posterunku policji.
Podjechaliśmy tam wolno, rozglądając się ostrożnie, czy gdzieś nie czai się czerwone audi. Na szczęście wszędzie panował tylko zwykły poranny ruch dużej wsi. Na murku przed posterunkiem rudo-biały kot starannie oblizywał łapę.
Komendanta posterunku policji w Wąwolnicy – jak się nieco później dowiedzieliśmy – aspiranta Matyjasa, zastaliśmy za biurkiem. Wykrzywiony z bólu zamaczał kciuk lewej ręki w parującym kubku.
– Obiera mi to świństwo! Moczę je więc w szałwii i krwawniku – poinformował nas, zanim zdaliśmy sprawę, z czym przychodzimy.
Dopiero potem spojrzał na nas uważnie i prawą ręką przygładził sumiastego wąsa, zdobiącego jego pucułowate oblicze:
– A państwo?...
Wylegitymowałem się i, możliwie jak najprędzej, nie tracąc jednak nic z istoty sprawy, zdałem komendantowi relację z powodów naszego przyjazdu do Wąwolnicy. Nie ukrywałem też moich nadziei na pomoc miejscowej policji.
– No tak... – westchnął Matyjas i krzywiąc się dolał jeszcze do kubka wrzątku z czajnika. – Naprawdę nie wiem, czy my możemy...
– Możemy, możemy, panie komendancie! – usłyszeliśmy młody głos i zza otwartych drzwi szafy ukazał się nam wysoki blondyn w mundurze sierżanta.
– Na tę blondynkę, Joannę czy jak jej tam, dałoby się wykombinować pułapkę. To znaczy już wykombinowałem, słuchając pana. Zresztą, mam zamiar za nią posłużyć – stwierdził stanowczo.
Zosia popatrzyła na policjanta pełnym uwielbienia wzrokiem. Nie bacząc na bolący kciuk aspirant Matyjas uderzył dłonią w stół rozpryskując krople pachnące ziołami:
– Sierżancie Ząbik, czyżby to już drugi szalony pomysł w tym tygodniu?!
Blondyn ściągnął obcasy na baczność:
– Szalony jak szalony, ale jeśli pan komendant pozwoli...
– A co ja mam innego zrobić z takim utrapieńcem... – komendant z widoczną ulgą zanurzył obolały kciuk w parującym kubku.
– No, to ja zaraz wracam! – zaśmiał się Ząbik i wybiegł z pokoju. Nie bardzo wiedziałem, o co tu chodzi, ale każdy sojusznik był nie do pogardzenia. Nawet utrapiony, według słów swego dowódcy, sierżant policji z Wąwolnicy.
Pogwarzyliśmy z komendantem o tym i owym, pilnie jednak wyglądając przez okno, czy nie pokaże się czerwone audi.
Wreszcie otworzyły się drzwi i ukazał się w nich sierżant Ząbik. Umundurowanie jego stanowił spłowiały podkoszulek okryty pikowaną kamizelką, dżinsy krajowej produkcji i sowieckie buty wojskowe. Na muskularnym lewym ramieniu widniały wytatuowane gwiazdki, oznaczające, że ich właściciel już w poprawczaku osiągnął rangę nie byle kogo, tylko „pułkownika”. Sznyty, czyli blizny po samookaleczeniach, przecinające przedramiona, dopełniały całości.
– Ząbik... – wyjąkał zdumiony komendant, pakując bezwiednie całą dłoń do kubka – a ty skąd to...
– Tatuaż to długopis, a sznyty to klej uniwersalny – uśmiechnął się młody policjant. – Ta pani poszukuje kogoś chętnego na włam do kaplicy. Pomyślałem sobie więc, że jeśli pokręcę się w jej pobliżu, to może mi coś zaproponuje?... Stąd ta kamizelka. Mam w niej bardzo czuły magnetofonik. Własność prywatna! – dodał w odpowiedzi na zdziwiony gest przełożonego. – Myślałem też, czy nie polać się butelką piwa, dla zapachu i lepszego efektu, ale doszedłem do wniosku, że ona będzie bardziej szukać takiego, który na wypicie grosza potrzebuje niż już ubzdryngolonego. Zresztą, kto u pijaczyny zamówi poważną robotę?
Przytaknąłem sierżantowi, nie wyzbywając się jednak do końca pewnych wątpliwości:
– No tak, ale zwykle złodziejka kręciła się przez pewien czas po miejscowości, którą wybrała, zanim upatrzyła sobie wykonawców roboty.
Ząbik rozłożył szeroko ręce zapraszającym gestem:
– A po co ma się kręcić i szukać, gdy już od razu natknie się na faceta w sam raz do wykonania jej planów?!
– I to ty masz nim być? – komendant pokręcił głową i pochylił się nad biurkiem, by podłączyć czajnik do prądu. Napar ziołowy widocznie wystygł.
– A ja! – stuknął obcasami sowieckich buciorów sierżant.
– W tym, co pan mówi, sierżancie, jest dużo racji. Musimy jednak czekać. I to nie wiadomo jak długo. Złotnickiej jeszcze nie ma...