Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Tak.
– O mój boże! – Wizytuj zalał się łzami. – Nikt mnie jeszcze nigdy nie poprosił o nowe broszury.
Colon obejrzał się, wyczuwając, że Vimes ich obserwuje.
– Nic z tego nie będzie, sir – powiedział. – Od godziny próbuję go zaprzysiąc, a ciągle zaczynamy się kłócić o przysięgi i różne takie...
– Chcesz zostać strażnikiem, Dorfl? – zapytał Vimes.
– Tak.
– Dobrze. Dla mnie to jak przysięga. Daj mu odznakę, Fred. A to dla ciebie, Dorfl: zaświadczenie, że jesteś oficjalnie żywy. Na wypadek gdybyś miał jakieś problemy. No wiesz... z ludźmi.
– Bardzo Dziękuję – rzekł z powagą golem. – Gdybym Kiedyś Czuł, Że Nie Jestem Żywy, Wyjmę To I Przeczytam.
– Jakie są twoje obowiązki? – spytał Vimes.
– Służyć Społeczeństwu, Chronić Niewinnych I Solidnie Szturchać Pośladki, Sir.
– Szybko się uczy, co? – ucieszył się Colon. – Nawet mu nie mówiłem o tym ostatnim.
– Ludziom się to nie spodoba – zauważył Nobby. – Taki golem jako strażnik nie będzie popularny.
– Jaka Jest Lepsza Praca Dla Tego, Który Ukochał Wolność, Niż Funkcja Strażnika? Prawo Jest Sługą Wolności. Wolność Bez Ograniczeń To Tylko Słowo – oznajmił grzmiącym głosem Dorfl.
– Coś ci powiem – rzekł Colon. – Jak nic z tego nie wyjdzie, zawsze możesz znaleźć robotę przy wypieku ciasteczek szczęścia.
– Wiecie, to zabawne – wtrącił Nobby. – W ciasteczkach szczęścia nigdy nie znajduje się złej wróżby. Zauważyliście? Nigdy nie napiszą czegoś w stylu „O rany, ułoży ci się naprawdę fatalnie”. Znaczy, to nigdy nie są ciasteczka nieszczęścia.
Vimes zapalił cygaro i machnął zapałką, by ją zgasić.
– Przyczyną jest jedna z fundamentalnych sił napędowych wszechświata, kapralu.
– Jaka? Że niby ludzie, którzy czytają wróżby z ciasteczek szczęścia, to szczęściarze?
– Nie. Taka, że ludzie, którzy sprzedają ciasteczka szczęścia, chcą je nadal sprzedawać. Chodźmy, funkcjonariuszu Dorfl. Pójdziemy się przejść.
– Jest sporo korespondencji, sir – przypomniał Colon.
– Powiedzcie kapitanowi Marchewie, żeby ją przejrzał – odparł Vimes już od drzwi.
– Jeszcze się nie zjawił, sir.
– Listy zaczekają.
– Tak jest, sir.
Colon usiadł za biurkiem. To dobre miejsce, uznał. Bez najmniejszej nawet szansy na kontakt z Naturą. Dziś rano przeprowadził jedną z rzadkich rozmów z panią Colon i stanowczo wyjaśnił, że nie jest już zainteresowany zbliżeniem się do ziemi, ponieważ był już tak blisko, jak to tylko możliwe, i odkrył, że jest brudna. Solidna, gruba warstwa bruku, stwierdził, to minimalna odległość, na jaką skłonny jest zbliżyć się do Natury. A poza tym Natura okazała się lepka i śliska.
– Idę na służbę – poinformował Nobby. – Kapitan Marchewa kazał mi się zająć prewencją przy ulicy Zapiekanki Brzoskwiniowej.
– A jak masz to robić? – zdziwił się Colon.
– Powiedział: Trzymaj się z daleka.
– Nobby, a o co chodzi z tym, że niby nie jesteś jednak lordem? – zapytał Colon ostrożnie.
– Chyba mnie wylali – odparł Nobby. – I dobrze. To jaśniepańskie żarcie jest takie sobie, a drinki to zwykłe siki.
– To miałeś szczęście, że ci się udało wyrwać. Nie będziesz już musiał oddawać swoich ubrań ogrodnikom i w ogóle.
– No. Po prawdzie to żałuję, że im powiedziałem o tym pierścieniu.
– Pewno. Oszczędziłbyś sobie kłopotów – zgodził się Colon.
Nobby splunął na odznakę i pracowicie wytarł ją o rękaw.
Dobrze, westchnął w duchu, że im nie powiedziałem o tiarze, diademie i trzech złotych medalionach.
 
– Dokąd Zmierzamy? – spytał Dorfl, gdy spacerowym krokiem przechodzili po Mosiężnym Moście.
– Pomyślałem, że może powoli wprowadzę cię w obowiązki strażnicze w pałacu – odparł Vimes.
– Aha. To Tam, Gdzie Straż Pełni Także Funkcjonariusz Wizytuj, Mój Nowy Przyjaciel.
– Znakomicie.
– Chciałbym Zadać Pytanie – oznajmił golem.
– Tak?
– Rozbiłem Kołowrót, Ale Golemy Go Naprawiły. Dlaczego? Wyprowadziłem Też Zwierzęta, Ale One Tylko Niemądrze Kręciły Się Po Ulicach. Niektóre Wróciły Nawet Do Zagród Przy Rzeźni. Dlaczego?
– Witaj w świecie, funkcjonariuszu Dorfl.
– Czy Wolność Jest Przerażająca?
– Ty to powiedziałeś.
– Mówisz Ludziom: Zrzućcie Łańcuchy, A Oni Wykuwają Dla Siebie Nowe?
– Owszem, wydaje się, że to podstawowa ludzka działalność.
Dorfl zastanawiał się nad tym przez chwilę.
– Tak – rzekł w końcu. – Rozumiem Dlaczego. Wolność To Tak, Jakby Mieć Otworzony Czubek Głowy.
– Muszę wam uwierzyć na słowo, funkcjonariuszu.
– Będziecie Mi Płacić Dwa Razy Więcej Niż Innym Strażnikom – zakomunikował golem.
– Będziemy?
– Tak. Nie Sypiam. Mogę Pracować Bez Przerwy. To Świetny Interes. Nie Potrzebuję Wolnych Dni, Żeby Pochować Swoją Babcię.
Jak szybko się uczą, pomyślał Vimes.
– Ale masz swoje dni święte, prawda? – zapytał.
– Albo Wszystkie Dni Są Święte, Albo Żaden. Jeszcze Nie Zdecydowałem.
– Tego... A po co ci pieniądze, Dorfl?
– Będę Oszczędzał I Kupię Golema Klutza, Który Pracuje W Fabryce Pikli, I Oddam Go Jemu Samemu. Potem Razem Będziemy Zarabiać I Oszczędzać Na Golema Bobkesa Ze Składu Węgla; Trzech Nas Będzie Pracować, Aż Kupimy Golema Shmatę, Który Trudzi Się W Siedmiodolarowej Pracowni Krawieckiej Przy Ulicy Zapiekanki Brzoskwiniowej; Następnie Wszyscy Czterej...

Podstrony