Jeżeli zaś mam wyjawić prawdę, to między moim najgłębszym jestestwem i tym desperackim uczynkiem tkwiły słowa, które usłyszałem tego ranka, pierwszego ranka po moim wyniesieniu. Kasztelanka Thecla powiedziała, że jestem "na swój sposób miłym chłopcem" i jakaś dorosła cząstka mojej duszy wiedziała, że nawet gdyby udało mi się pokonać wszelkie przeciwności, to i tak zostanę tym "miłym chłopcem". Wówczas wydawało mi się, że to ma jakieś znaczenie.
Nazajutrz rano mistrz Gurloes polecił mi, żebym asystował mu podczas badania. Poszedł z nami także Roche.
Otworzyłem drzwi celi. W pierwszej chwili nie zrozumiała po co przyszliśmy i zapytała mnie, czy może ktoś przyszedł do niej w odwiedziny, a może ma zostać uwolniona?
Domyśliła się, kiedy dotarliśmy do celu. Wielu wówczas mdleje, ale nie ona. Mistrz Gurloes zapytał uprzejmie, czy życzy sobie, żeby wyjaśnić jej działanie zgromadzonych tu mechanizmów.
- To znaczy tych, których będziecie używać? - W jej głosie słychać było tylko lekkie drżenie.
- Och, nie, tego bym nie zrobił. Myślałem o tych różnych dziwacznych maszynach, które będziemy mijać. Niektóre są bardzo stare, a większość w ogóle nie używana.
Thecla rozejrzała się dokoła. Komnata badań - nasze zasadnicze miejsce pracy - nie jest podzielona na osobne cele, lecz stanowi całość, poprzegradzaną tylko tu i ówdzie rurami i kablami prowadzącymi do starodawnych silników i zastawioną narzędziami naszej profesji.
- Czy to, które zastosujecie dla mnie też jest stare?
- Najszlachetniejsze ze wszystkich - odparł mistrz Gurloes. Zaczekał na jej słowa, a kiedy te nie padły, rozpoczął wyjaśnienia.
- To tak zwany latawiec, o którym z pewnością słyszałaś. Za nim... gdybyś zechciała przejść tutaj, to będziesz mogła lepiej widzieć... przyrząd, który nazywamy aparatem. Powinien on wypalać w ciele klienta układane dowolnie słowa, ale rzadko kiedy działa bez zarzutu. Widzę, że przyglądasz się staremu pręgierzowi. To jedynie specjalny stelaż służący do unieruchomiania rąk, a do tego bicz o trzynastu rzemieniach. Kiedyś stał na Starym Dziedzińcu, ale wiedźmy ustawicznie skarżyły się na krzyki, więc kasztelan polecił nam przenieść go tutaj. Było to około stu lat temu.
- Kto to są wiedźmy?
- Obawiam się, że nie mamy czasu teraz się tym zajmować. Severian może ci o nich opowiedzieć, kiedy wrócisz już do swojej celi.
Spojrzała na mnie, jakby chciała zapytać: "Czy naprawdę jeszcze tam wrócę?", a ja skorzystałem z tego, że stała między mną a mistrzem Gurloesem i ścisnąłem jej lodowatą dłoń.
- Tam z tyłu...
- Zaczekaj. Czy mogę wybierać? Czy istnieje jakiś sposób, żeby skłonie was... do robienia jakiejś rzeczy zamiast innej? - Jej głos był wciąż jeszcze bardzo dzielny, ale już wyraźnie słabszy.
Gurloes pokręcił głową.
- Ani ty, ani my nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia, kasztelanko. Wykonujemy jedynie dostarczane nam wyroki robiąc nie więcej i nie mniej niż zostało nam polecone, i nie wprowadzając żadnych zmian. - Odchrząknął z zakłopotaniem. - Następny wydaje mi się bardzo interesujący. Nazywamy go naszyjnikiem Allowina. Klient zostaje przywiązany do tego krzesła, zaś dźwignia umocowana tak, żeby dotykała jego piersi. Z każdym oddechem łańcuch zaciska się coraz bardziej, więc im szybciej i głębiej oddycha, tym mniej może nabrać powietrza. Teoretycznie, przy bardzo płytkich oddechach i powolnym zaciskaniu się łańcucha, może to trwać w nieskończoność.
- To straszne. A tam, z tyłu? Ten zwój drutu i wielka szklana kula nad stołem?
- Ach, wreszcie dotarliśmy. Nazywamy to rewolucjonistę. Mogę prosić, kasztelanko?
Przez długą chwilę Thecla stała nieruchomo niczym posąg. Byłą najwyższa z nas, ale potworny strach na jej twarzy sprawił, że ten wzrost nie był już niczym imponującym.