Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Powiedziałem, że byłoby oczywiście dla mnie rzeczą ze wszech miar interesującą usłyszeć jego opinię na temat organizacji i metod pracy służb wywiadowczych. Natychmiast się odprężył i oparł wygodnie o tył krzesła. Zrozumiałem, że popro­wadziłem rozmowę w niewłaściwy sposób. Nie powinienem był za­czynać od wyrażenia moich opinii, lecz winienem go poprosić o to, aby uczynił to pierwszy. Nieświadomie uraziłem jego próżność.
Poglądy Ribbentropa były zupełnie odmienne od moich. Jego zdaniem za granicą nie powinno pracować więcej niż dziesięciu do dwudziestu wyborowych agentów. Ludzie ci winni dysponować wielkimi sumami pieniężnymi i zbierać informacje według własne­go rozeznania. Informacje, zebrane przez tych dwudziestu ludzi, powinny w zupełności nam wystarczyć. Szczegóły nie odgrywały — zdaniem Ribbentropa — większej roli w sprawach prowadzenia polityki zagranicznej. Najważniejsze były dlań sprawy podstawo- we, a do przewidywania tychże powinno się być zawsze przygo­towanym.
Ribbentrop oświadczył, że ma do mnie wielkie zaufanie (w tym miejscu omal nie spadłem z krzesła) i że jest gotów uczynić wszystko, aby zabezpieczyć mi przyszłość. W rzeczy samej wyraził gotowość przyjęcia mnie w każdej chwili do służby dyplomatycz­nej. U niego, niezależnie od zajmowania się sprawami natury ogól­niejszej, mógłbym się poświęcić organizacji takiej właśnie niewiel­kiej służby wywiadowczej, o której mówił. Odparłem, że general­nie rzecz biorąc nie mogę się zgodzić z jego poglądami. Wydaje mi się, że szczegóły są istotne dla każdej służby wywiadowczej i że jedynie przez naukową i metodyczną ewaluację materiału, jaki do nas napływa, można wypracować realne podstawy prowadzenia polityki zagranicznej. Nie można tego uczynić opierając się na przypadkowo zebranych informacjach, na podstawie opinii dzie­sięciu czy dwudziestu osób, niezależnie od tego, jak zdolne i ope­ratywne by te osoby nie były.
W tym momencie Ribbentrop zaczął nagle wyglądać na zmę-
170
czonego i nasza rozmowa po prostu zamarła. Zauważyłem, że po­łowa jego twarzy i jedno oko znieruchomiały. Kilka dni później powiedziałem o tym prof. de Crinis, którego kilkakrotnie wzywano na konsultacje lekarskie do Ribbentropa. Zdaniem de Crinisa mieliśmy tu do czynienia z jakimiś zaburzeniami funkcjonalnymi organizmu, prawdopodobnie związanymi z dolegliwościami ne­rek. Jedną nerkę już Ribbentropowi usunięto, co prawdopodobnie zakłóciło wydzielanie hormonów.
Pożegnaliśmy się krótko i oficjalnie. Opuściły mnie wszystkie złudzenia. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie potrafię dojść do porozumienia z tym człowiekiem. Nie wykazywał on nigdy zrozu­mienia potrzeb czy wręcz konieczności istnienia służby wywia­dowczej.
Było dla mnie rzeczą niepojętą, co Hitler widział w Ribbentro-pie1. Przypuszczalnie Ribbentrop, podobnie jak inni dygnitarze z otoczenia Fuhrera, wykonywał jego dyrektywy z biurokratyczną dokładnością i realizował je prawidłowo. W wyniku tego polityka zagraniczna Rzeszy, przez niego prowadzona, została niejako przyporządkowana jego własnej walce o władzę. Zachowanie Rib­bentropa zdawało się wypływać z wewnętrznego przekonania o własnej nieudolności, chociaż w jakim stopniu to przekonanie wypływało z jego zasadniczych słabości, a w jakim tworzyło się stopniowo, nigdy nie byłem w stanie zgłębić; Tłumaczyło to jego
1 Schellenberg świadomie stara się przedstawić swojego rozmówcę jako kom­pletnego idiotę, który nie jest w stanie zrozumieć nawet najprostszych problemów. W rzeczywistości sprawy wyglądały nieco inaczej. W czasie wojny bardzo wy raźnie rysowały się tendencje Himmlera i SS do całkowitego podporządkowania sobie szeregu szczególnie ważnych dziedzin życia państwowego III Rzeszy. Jedną z nich był właśnie wywiad. Służby specjalne SS prowadziły więc ostrą i nie przebierającą w środkach walkę z głównym rywalem — Abwehrą Canarisa, usiłowały także podporządkować sobie placówki służby informacyjnej hitlerow skiego MSZ. Ribbentrop doskonale rozumiał, że oznacza to nie tylko znaczne ograniczenie jego prerogatyw, lecz wręcz poddanie personelu placówek zagra­nicznych kontroli agentów RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rze szy). Dlatego też zdecydowanie przeciwstawił się tym tendencjom. W rezultacie Schellenberg uznał Ribbentropa za swojego przeciwnika nr l i zdołał wymóc na Himmlerze obietnicę, że ten ostatni postara się usunąć ministra spraw za­granicznych ze stanowiska.

Podstrony