— Wiem, że nie należy nadmiernie denerwować pacjentki. Biorąc pod uwagę tę kwestię, przywiozłem ze sobą funkcjonariusza Payne’a, który porozmawia z Penelope Detweiler. Funkcjonariusz Payne jest jej bliskim przyjacielem…
— Więc to ty?! Matt Payne, tak? Syn Brewstera Payne’a?
— Tak, proszę pana — potwierdził grzecznie Matt.
— Wydawało mi się, że cię rozpoznałem. Jesteś policjantem?
— Tak, proszę pana.
— To dla mnie coś nowego — stwierdził doktor Dotson. — Od kiedy?
— Odkąd ukończyłem szkołę, doktorze Dotson — odparł chłopak.
— No cóż, z pewnością rozumiesz mój niepokój, Matt. Nic nie może zdenerwować Penny. Przeżyła straszliwy wstrząs. Fizyczny i psychiczny. Przez chwilę naprawdę sądziłem, że ją stracimy.
— Ale wyjdzie z tego?
— Cóż, nie ma już bezpośredniego zagrożenia życia — wyjaśnił lekarz. — Jest jednak wciąż bardzo słaba. Operowaliśmy ją przez dwie godziny.
— Rozumiem, proszę pana.
— Wejdę tam z tobą — ciągnął doktor Dotson. — Chcę, żebyś często na mnie spoglądał. Jeśli dam znak, że proszę cię o opuszczenie sali, masz wyjść. Rozumiesz i zgadzasz się?
— Tak, panie doktorze, oczywiście.
— Bardzo dobrze zatem.
Jeśli zamiarem lekarza było dyskretne niedopuszczenie Jasona Washingtona do pokoju Penelope Detweiler, nie udało mu się tego dokonać. Gdy Dotson się odwrócił, chcąc zamknąć drzwi, Washington już był wewnątrz, opierając się o ścianę, jak gdyby sugerował, że wprawdzie nie będzie się wtrącać, ale nie da się stamtąd wyrzucić.
Wygląd Penny Detweiler zaszokował Matta Payne’a. Jej głowa leżała na nieco uniesionym podgłówku łóżka, dzięki czemu dziewczyna mogła oglądać telewizję. Twarz, gardło i widoczna część piersi — w miejscach, które nie zostały przykryte bandażami ani oszpecone szwami — były posiniaczone, jakby Penelope została straszliwie pobita. Nad czołem również widniały szwy i bandaże, a także wygolone place. Przezroczysta rurka dostarczała płyn do jej prawej ręki z dwóch butelek zawieszonych przed łóżkiem.
— Teraz, gdy kosmetyczki skończyły cię upiększać, jesteś gotowa na fotografa? — zażartował Matt.
— Prosiłam o lustro, ale mi odmówili — odparła. — Wyglądam koszmarnie?
— Nie będę cię okłamywać. Wyglądasz paskudnie — wyznał Matt. — A jak się czujesz?
— Tak źle, jak wyglądam — szepnęła, po czym spytała: — Matt, co tu robisz? I jak tu wszedłeś?
— Jestem policjantem, Penny.
— A tak, słyszałam o tym. Właściwie, nie wierzyłam w to. Skąd taki wybór?
— Nie chciałem być prawnikiem — odrzekł. Widział, że doktor Dotson, który był do tej pory nieco spięty, teraz trochę się odprężył.
Roześmiała się i skrzywiła.
— Boli mnie — przyznała się. — Więc mnie nie rozśmieszaj — dorzuciła.
— Co ci się, do diabła, przydarzyło, Penny?
— Nie wiem — odpowiedziała. — Szłam na schody. Wiesz, gdzie to się stało?
— To my cię znaleźliśmy. Amanda Spencer i ja. Kiedy wjechaliśmy na dach, leżałaś na podłodze. Amanda wezwała policję.
— Naprawdę? Nie pamiętam was tam.
— Byłaś nieprzytomna — wyjaśnił Matt.
— Domyślam się, że nie wydobrzeję do ślubu, prawda? — upewniła się, a potem dodała: — Co ze ślubem?
— Widziałem się z Daffy… i z Browne’ami… zanim tu przyjechałem. Pytali mnie o moje zdanie, a ja im je przekazałem, chociaż to nie moja sprawa.
Dziewczyna zachichotała i znów się skrzywiła.
— Miałeś mnie nie rozśmieszać — jęknęła. — Ilekroć się ruszam, boli mnie… w piersiach.
— Przepraszam.
— Co im powiedziałeś?
— Że Chad jest w marines i nie można odłożyć ślubu.
— No i?
— Nie wiem, ale zdaje mi się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
— Mój… wypadek… nie jest powodem, ażeby psuć zabawę innym — zauważyła Penny,
— Nadal nie wiem, co ci się przydarzyło — naciskał Payne.
— Ja też nie wiem. Naprawdę — bąknęła dziewczyna.
— Nic nie pamiętasz?
— Pamiętam, że wysiadłam z samochodu i poszłam ku schodom. I wtedy spadł na mnie dach. Później pamiętam, chyba pamiętam, że jechałam furgonetką… nie ambulansem, lecz furgonetką… Mam wrażenie, że jechał ze mną policjant. To wszystko.
— Na najwyższym piętrze tamtego parkingu nie ma dachu — oznajmił Matt.
— Och, wiesz, co mam na myśli. Wydawało mi się, że coś na mnie spadło. Mocno mnie uderzyło.
— Nie widziałaś nikogo na dachu?
— Nie.
— Kompletnie nikogo?
— Byłam tam zupełnie sama — oświadczyła z przekonaniem.
— Czy nazwisko Tony DeZego coś ci mówi?
— Nie. Kto to?
— Tony. Tony DeZego.
— Nie — powtórzyła. — A powinno mi coś mówić?
— Nie, nie musi.
— Kim jest ten człowiek?
— Znanym gangsterem — odparł Payne.
— Kim?
— Amerykaninem pochodzenia włoskiego, który pracuje dla organizacji mafijnej — wyjaśnił oschle.
— Dlaczego pytasz mnie o kogoś takiego?
— No cóż, on również był tam na górze — stwierdził Matt. — Na dachu parkingu. Ktoś odstrzelił mu łeb ze strzelby.
— Mój Boże!