Nie wyglą-
dał na zdatny do użytku, ani teraz, ani kiedykolwiek.
Pewnie większość wyposażenia też jest bezużyteczna — pomyślała obojętnie.
Obojętność przyszła jej z łatwością; nadal była w szoku. ˙
Zyję. To więcej, niż się
parę minut temu spodziewałam.
Powoli usiadła, uważając na obrażenia, które sprawiły, że tak bolało ją ramię.
Drugą ręką zbadała się delikatnie i zagryzła wargi do krwi, kiedy palce natrafiły na pogruchotaną kość.
Złamany obojczyk. Muszę unieruchomić praw ˛
a rękę. Nic dziwnego, że bolało
jak wszyscy diabli Haighlei! Koniec z podnoszeniem czegokolwiek i posługiwa-niem się bronią.
Przesunęła badawczo palcami po twarzy i głowie, nie natrafiając na nic po-
ważniejszego od guza wielkości gęsiego jaja na potylicy i rozcięć, pokrytych za-sychającą krwią. Z taką samą ostrożnością wyprostowała prawą, a potem lewą
nogę. Siniaki. Mnóstwo otarć, których na razie wcale nie czuła.
Pewnie jestem pokryta siniakami od stóp do głów. Będzie coraz trudniej; niedługo zacznie sztywnieć, a rano wcale się jej nie polepszy.
Podtrzymując prawą rękę lewą dłonią, poruszała nogami, aż odzyskała w nich
czucie i mogła uklęknąć. Na razie nie widziała nic poza koszykiem, ale z kierunku lin wywnioskowała, że Tad musiał być zaraz za nią.
Prawie bała się spojrzeć. Jeśli zginął. . .
Odwróciła się, powoli i ostrożnie, i zaszlochała z ulgi, gdy go ujrzała: poruszał
się. Nie umarł! Nie był w najlepszym stanie, ale ciągle oddychał!
Leżał rozciągnięty na połamanych krzakach, wciąż nieprzytomny. Leżał na
swoim prawym skrzydle, zgiętym pod nienaturalnym kątem, z lotkami mierzący-
mi w przód, nie w tył; większość z nich była połamana i poszarpana. Na pewno
miał jedno skrzydło złamane i oznaczało to, że nie poleci po pomoc.
Kiedy znów się poruszyła i spróbowała wstać, otworzył oczy i dziób. Zapisz-
czał cienko i zamrugał, otumaniony.
— Nie ruszaj się! — krzyknęła ostro. — Pozwól, że do ciebie dojdę i ci po-
mogę.
— Skrzydło. . . — wyszeptał ochryple, dysząc z bólu.
— Wiem, widzę. Leż spokojnie, aż do ciebie dojdę.
Zaciskając zęby, wsunęła ramię w tunikę i mocno zawiązała jej poły, używając
tylko lewej dłoni. Tylko tak mogła teraz unieruchomić rękę.
Wstała, chwytając się połamanych gałęzi wokół, i podeszła do Tada. Kiedy już
się przy nim znalazła, obejrzała go dokładnie, zastanawiając się, od czego zacząć.
70
Dżungla była uspokajająco cicha.
— Możesz poruszać palcami lewej zadniej stopy? — spytała.
Mógł; powtórzył gest prawą stopą, a potem szponami przednich łap.
— Prawa tylna boli, kiedy się ruszam, ale nie jak złamanie — orzekł, a Klinga
odetchnęła z ulgą.
— W porządku, kręgosłup masz cały, podobnie nogi; lepiej, niż mogliśmy
się spodziewać. — Zgubiła nóż, którym próbowała go wyswobodzić, ale mogła
dosięgnąć wszystkich sprzączek, więżących go w uprzęży. Sycząc z bólu za każ-
dym razem, gdy ruszyła ramieniem, uklękła wśród połamanych gałęzi i konarów,
i zaczęła rozpinać uprząż.
— Chyba jestem jednym wielkim siniakiem — stwierdził, kiedy wsunęła rękę
pod jego ciało, odpinając tyle lin, ile się tylko dało.
— To tak jak ja — odparła, walcząc z ostatnią oporną sprzączka. Wiedział,
że dopóki Klinga mu nie każe, nie powinien się ruszać; jakikolwiek ruch mógł
rozedrzeć delikatne naczynia krwionośne w skrzydle, gdzie skóra była najcieńsza i wykrwawiłby się na śmierć, zanim mogłaby mu pomóc.
W końcu porzuciła tę ostatnią sprzączkę. Podeszła do Tada i zajrzała mu w źre-
nice. Czy rzeczywiście jedna była mniejsza? Nie była w stanie tego orzec, nie
mając lampki do sprawdzenia ich reakcji.
— Możesz mieć wstrząs mózgu — rzekła z powątpiewaniem.
— Ty też — odwzajemnił się, choć sama doskonale o tym wiedziała. Aż się
nie mogę doczekać bólu głowy.
— Leż tutaj — przykazała. — Idę po apteczkę. Jeśli j ˛
a znajdę. Jeśli się do
czegoś nadaje.
Zapakowali ją na samym wierzchu, choć znaczyło to, że musieli ją wypakowy-
wać i odkładać na bok podczas każdego, noclegu. Cieszyła się teraz, że zachowała porządek, w jakim zaopatrzeniowiec pakował kosz; gdyby musiała wyrzucać jedzenie, namiot i wyposażenie biwakowe, dopiero by się im pogorszyło!
Jedno pytanie: czy apteczka leży teraz na samym dnie! ’
Podeszła do koszyka i z olbrzymią ulgą odkryła, że apteczką leżała ciągle na
wierzchu — a teraz, skoro kosz leżał na boku„ najłatwiej było się do niej dostać.
Chociaż „najłatwiej dostać” okazało się pojęciem względnym. . .
Zanim cokolwiek zrobiła, przyjrzała się pobojowisku. Kosz leżał na kupie po-
łamanych gałęzi; wyposażenie wypadło i teraz rozrzucone było dookoła. Aptecz-
ka zawisła pomiędzy rozdwojonymi konarami na wysokości ramion, ale wokół
konarów leżało pełno szczątków. Bardzo łatwo można było się poślizgnąć i zwich-nąć albo i złamać kostkę — a mogła użyć tylko jednej ręki, aby się czegoś chwy-cić. Upadając, mogłaby znów zemdleć albo jeszcze bardziej uszkodzić obojczyk,
albo jedno i drugie.
Ale potrzebowali apteczki; potrzebowali jej bardziej niż czegokolwiek innego.
71
Muszę być bardzo, bardzo ostrożna. Nie mogła znaleźć innego sposobu na dostanie się do pakunku.
— Tad? Tad, czy możesz się skoncentrować na tyle, by użyć zaklęcia kine-
tycznego?
Usłyszała tylko chrypliwe:
— Nie. . . — i jęk bólu.
Cóż. . . to i tak nie byt najlepszy pomysł. Więcej ryzykuję, znajduj ˛
ac się w po-
bliżu bredz ˛
acego gryfa, który rzuca zaklęcie, niż właż ˛
ac na to drzewo.
Musiała więc tam podejść. To była wyczerpująca podróż; badała każdy krok,
zanim go zrobiła, i upewniała się, że stoi w bezpiecznym miejscu, zanim dała
następny. Spociła się jak mysz, zanim doszła do konarów, i z wysiłku, i z bólu.
Wyciągnięcie ręki, uwolnienie apteczki i rzucenie jej na ziemię w kierunku Tada wyczerpało całą jej energię. Apteczka była cięższa, niż wyglądała — z powodu
zestawu do nastawiania kości. Prawie znów zemdlała z bólu, gdy ją rzuciła —