Była to skuteczna taktyka. Pomimo przeprowadzanego na masową skalę poboru rekrutów, przeciętnie corocznie 21 procent powoływanych żołnierzy Armii Republiki Wietnamu - dezerterowało. Viet Cong był uprzedzany o jakiejkolwiek operacji przeprowadzanej przeciwko niemu, a ostrzeżenie przychodziło niekiedy wiele dni wcześniej. Z kolei, operacje wojskowe Viet Congu były zawsze wykonywane po uprzednich próbach. Na odprawy przygotowywano modele celów, a miejscowi partyzanci - często nawet dzieci - zbierali na miejscu dane wywiadowcze. Broń i wyposażenie gromadzono zazwyczaj w podziemnych magazynach, skąd partyzanci z oddziałów regionalnych, albo sił głównych pobierali je w dniu operacji. Podejścia do celów, w wielu wypadkach, dokonywano przez sieć tuneli. Saperzy wysadzali przejścia w otaczających cel drutach kolczastych albo innych umocnieniach obronnych, po czym gwizdki lub trąbki dawały sygnał do ataku, który zwykle następował w nocy. Częstym celem były samoloty lub śmigłowce.
Wysoki poziom morale i poświęcenia Viet Congu bez przerwy wprawiały w zdumienie przeciwników. W jaki sposób mogą tak dobrze walczyć przeciwko tak przeważającym siłom i w tak strasznych warunkach? W jaki sposób komuniści mogą ponosić tak ogromne straty, albo przeprowadzać akcje z tak samobójczą odwagą? Mówiąc krótko - w jaki sposób tak zacofany naród może stawiać czoła największemu mocarstwu świata i złamać jego wolę kontynuowania wojny? Jedną z odpowiedzi - jest przebiegłość polityków na najwyższym szczeblu. Ale w polu - był to przede wszystkim tryumf organizacji i motywacji, wszczepianych przez komunistyczne kadry - i fakt, że młodzież wietnamska była bardzo otwarta na naukę. Większość amerykańskich żołnierzy miała bardzo słabe pojęcie, o co właściwie walczą w Wietnamie. Natomiast dla partyzantów była to często sprawa wyrównania osobistych porachunków - za zbombardowane rodzinne wioski, zabitych, albo aresztowanych i torturowanych krewnych przez rząd, finansowany i uzbrojony przez Stany Zjednoczone.
Viet Cong walczył na własnej ziemi. A Matka Ziemia stała się ich ochroną w tunelach wykopanych pod należącymi do ich przodków polami i wioskami. “Twe wnętrzności, Matko, są niezgłębione” - napisał poeta Duong Huong Ly. Tunele ukrywały partyzantów przed żołnierzami nieprzyjaciela i chroniły od bomb i pocisków, W tunelach znajdowały się ścięgna prowadzonej przez nich wojny - fabryki broni, magazyny ryżu, szpitale, stanowiska dowodzenia.
5
TUNELE
Kapitan Nguyen Thanh Linh z Armii Ludowej Socjalistycznej Republiki Wietnamu spędził pięć lat w tunelach Cu Chi. Obecnie - w wieku czterdziestu dziewięciu lat - ma szczupłą postać i wychudzoną twarz. Jego smutne oczy nigdy nie uśmiechają się jednocześnie z ustami. Coś w tym człowieku się wypaliło. Łatwo się męczy, jakby nie nawykł do przytłaczającego, południowego upału, panującego w mieście Ho Chi Minh. W dowództwie 7 Okręgu wojskowego niekiedy przysypia w czasie długich zebrań komitetu, ale nikt nie upomina go z tego powodu. Zyskał szacunek i bezkrytyczny podziw swoich rówieśników i młodych oficerów w swoim otoczeniu. Ale w Phu My Hung, w Cu Chi i na brzegach powolnej, brązowej rzeki Sajgon, kapitan Linh ożywa, wyjaśniając historię i filozofię, taktykę i funkcjonowanie ogromnego kompleksu tuneli, który był jego domem przez pięć lat. Z 300 ludzi pod jego dowództwem w czasie operacji “Crimp” w styczniu 1966 roku, jedynie czterech przeżyło wojnę: dwóch oficerów i dwóch podoficerów. Jego 7 batalion Viet Congu był “likwidowany” i odtwarzany tyle razy, że stracił rachubę. “- W Cu Chi straciliśmy 12 000 ludzi - partyzantów i cywilów - podczas całej wojny” - precyzuje.
Obecnie Linh siedzi wygodnie na zapylonej, czerwonej ziemi, w miejscu, w którym znajduje się jeden z głównych węzłów tuneli. Mówi o nich, odwołując się do historycznego i społecznego kontekstu. “- Są czymś bardzo wietnamskim - stwierdza - i trzeba rozumieć stosunek wietnamskiego wieśniaka do ziemi. Ale obawiam się, że tego nie zrozumiecie”. - Jego usta uśmiechają się lekko, ale oczy pozostają matowe. “- Jesteście z Zachodu”. Nie miała to być obraźliwa uwaga, powiedział to z łagodną rezygnacją, bardzo przypominającą te mieszaninę smutku i gniewu, z jaką Irlandczycy starają się wyjaśnić swoją historie Brytyjczykom.
Wietnam jest społeczeństwem rolniczym. Nie ma tu ważnych miast i metropolii, ani też zlokalizowanego w miastach rozwiniętego przemysłu. Jest to kraj wieśniaków, których głęboko przesycone tradycją życie charakteryzuje ciągła powtarzalność - sadzenie i zbieranie ryżu oraz kultywowanie zwyczajowych praw. Wietnamczycy oddają cześć przodkom, jako źródłu życia, zasobności i cywilizacji. W kręgu rytuałów kultu przodków - śmierć człowieka nie oznacza ostatecznego kresu. Pochowany na życiodajnym polu ryżowym - które żywi jego rodzinę -ojciec żyje w ciałach swoich dzieci i wnuków.
W tym ciągłym trwaniu rodziny, własność prywatna, osobiste posiadanie właściwie nie istnieją. Ojciec jest nie tyle właścicielem, co człowiekiem, któremu powierzono ziemię, a funkcja ta bez wątpienia przejdzie na jego dzieci. Dla Wietnamczyka ziemia sama w sobie jest czymś świętym i wiecznym. Zachodnie koncepcje rabunkowej gospodarki agrarnej, ruchomych społeczeństw, przekształcania lub zaniedbywania ziemi są nie do pojęcia dla wietnamskiego chłopa. Dla wieśniaka, który spędza życie w jednym miejscu, związany tradycją z dziedziczonym od pokoleń polem ryżowym, świat jest niewielki. Ziemia jest najważniejsza jako źródło życia, stanowi fundament umowy społecznej pomiędzy członkami rodziny a przysiółkiem, czy wioską. Bez ziemi wieśniak utraciłby społeczną tożsamość, stałby się włóczęgą, wyrzutkiem i odszczepieńcem. Ludzie tam wierzą, że jeżeli człowiek opuszcza swoją ziemię i udaje się poza granice wioski, jego dusza pozostaje, zakopana głęboko w ziemi razem z kośćmi przodków.