Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Skidder natychmiast przerwał kontakt umysłowy i
schylił się, by uciec spod macki. Wtedy jednak stworzenie odwróciło
się jeszcze energiczniej, jakby chciało mu się przyjrzeć. Skidder, Roa,
Sapha i kilku innych jeńców miało na tyle przytomności umysłu, aby
dać nura pod powierzchnię odżywki, ale z tuzin innych zostało wyrzu-
conych ze zbiornika przez nagły skręt yammoska. Fasgo znajdował się
w tej grupie! to jego właśnie odrzuciło najdalej, a jego osłabione ciało
uderzyło w koralową ścianę z miażdżącą siłą. Przez chwilę pozostał
tak, przylepiony do jej powierzchni, po czym zsunął się po wklęsłej po-
wierzchni na podłogę.
Jak tylko Skidder wynurzył się z odżywki, kilka dłuższych macek
natychmiast sięgnęło po niego, ale Jedi saltem wyskoczył z cieczy
wprost na chodnik wokół zbiornika. Zdenerwowany yammosk
wyciągnął się w górę, rozpłaszczył i wysunął macki tak, by sięgnąć
poza krawędź zbiornika. Macki wiły się i waliły o koralową kratę, ale
Skidder omijał je zręcznie, przeskakując z nogi na nogę ponad ich
oślizłymi czubkami.
Chine-kal i strażnicy, którzy do tej pory przebywali w innej części
pomieszczenia, znaleźli się nagle pośrodku absolutnego zamieszania.
Biegali jak szaleni wokół zbiornika, daremnie usiłując uspokoić stwo-
rzenie. Na razie byli przekonam, że Skidder jest raczej ofiarą niż
napastnikiem.
Jedi zrobił salto w przód i wylądował na nogach, ale strażnicy nie
mieli zamiaru pozostawić mu zbyt wiele miejsca do manewru. Mógł
uciec lub pokonać tych, którzy go otoczyli, ale szybko zdecydował, że
łatwiej osiągnie swój cel odgrywając przerażonego, drżącego o własne
życie więźnia.
Udawał, że walczy, odrzucając kilku strażników z siłą, jaką mógłby
wykazać ogarnięty paniką człowiek. W końcu jednak pozwolił się poko-
nać i opadł na pokład, krzycząc, jęcząc i rozpaczliwie wskazując na
yammoska.
- On chce mnie zabić! On chce mnie zabić!
Koordynator wojenny, już znacznie spokojniejszy, unosił się teraz
na falach wzburzonych jego własnym szamotaniem. Wielu jeńców zo-
stało przygniecionych do obrzeża zbiornika. Ci, którzy po nagłym obro-
cie stworzenia zostali wyrzuceni na brzeg, teraz podnosili się na nogi,
oszołomieni, ale nie uszkodzeni. Tylko Fasgo leżał bez życia w
rosnącej kałuży krwi.
Nawet Chine-kal zachowywał się czujnie, kiedy podchodził bliżej.
Skidder uznał, że widocznie nie wszystkie yammoski rozwijały się tak,
jak zaplanowano, i że pomimo skomplikowanej bioinżynierii, niektóre
mogły być uszkodzone, tak samo jak skoczki i inne przykłady organicz-
nej technologii Yuzzhan.
Yammosk zobaczył lub wyczuł zbliżającego się dowódcę i natych-
miast wyciągnął do niego dwie macki, a potem trzecią, którą otoczył
kark Chine-kala. Oczy dowódcy wyszły na chwilę z orbit i gdyby nie
trzymające go odnóża, zapewne upadłby na podłogę. Po chwili oprzy-
tomniał i mrugając oczami z wyraźnym zdumieniem, obejrzał się na
Skiddera.
Jedi nie miał najmniejszego pojęcia, co yammosk powiedział do-
wódcy na temat Randy czy jego samego. Ale słowa, które padły z ust
Chine-kala, kompletnie go zaskoczyły.
- Jedi! - Dowódca strząsnął z siebie odnóża yammoska i podszedł
do Skiddera. -Jedi!
Skidder kątem oka zobaczył, że Roa i Sapha spuszczaj ą głowy,
zdruzgotani porażką.
Chine-kal stanął przed Skidderem, z niedowierzaniem i
zdumieniem potrząsając głową.
- Odważna próba, Jedi. Bardzo pomysłowa. Ale nie wiesz jednego:
yammoski nie są hodowane, lecz rozmnażane przez podział. Każdy
przekazuje sumę całej swojej wiedzy następnemu. - Spojrzał na stwo-
rzenie. - A przodkowie tego egzemplarza mieli już doświadczenia z
Jedi.
Chine-kal zwrócił się znów w stronę Skiddera i położył mu dłonie
na ramionach.
- Ale możesz być dumny, Jedi, bo bardzo mi się spodobałeś. Tak
bardzo, że postanowiłem ofiarować cię Mistrzowi Wojennemu Tsavon-