Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
Powiedz, mój stróżu-aniele,
Czy to zuchwalstwem zbyt dużem
Marzyć, choć czasem, w niedzielę
Szczęście anioła ze stróżem?...
67
OFIARUJĄC EGZEMPLARZ «ŻYWOTÓW
PAŃ SWOWOLNYCH»
Ieśli, miłeńka, słodkie oczy twoie,
Mknąc po buxtabach tey anticzney xięgi,
Bogday raz uźrzą w iey kartach nas dwoie,
Nie żal mi będzie przydługszey mitręgi:
By spektr choć zbudzić twey lubey ochoty,
Wartoć iest wydać z siebie siodme poty.
68
WIERSZYK, KTÓRY SAM AUTOR UWAŻA
ZA NIE BARDZO MĄDRY
Niech mi kto wreszcie powi –
Diabłów kroć sto tysięcy! –
Czemu się tak nerwowi
Stajemy coraz więcej?
Długom to zgłębiał, przecie
Doszedłem kwintesencji:
W tym zło, że na tym świecie
Nic nie ma konsekwencji.
Rzecz jedna sama w sobie
Nie ciągle jest jednaka,
Lecz bywa w różnej dobie
To taka, to owaka.
Bywają dni, że człowiek
Strasznie jest siebie pewny,
Rad, od otwarcia powiek,
Jak prosię w deszcz ulewny.
Przed lustrem wówczas staje
I sam jest z siebie dumny,
I sam się sobie zdaje
Przystojny i rozumny.
Na drugi dzień, przeciwnie:
Ta sama, ot, osoba,
A wszystko się w niej dziwnie
Znów człeku nie podoba.
Pysk mu się widzi krzywy,
Wiersze haniebnie głupie
I bardzo jest zgryźliwy,
I sam ma siebie w pogardzie.
Nie macie wprost pojęcia,
Jak to jest źle na nerwy,
Bez chwili odpoczęcia
Tak huśtać się bez przerwy.
Ba, gdyby się to dało
(To byłoby najprościej)
Wprowadzić jakąś stałą
Podstawę wszechwartości!
69
Tak głowę dręczę biedną,
Gdy myśl się jakaś czepi:
Ach, czyż to tylko jedno
Mogłoby tu być lepiej...
70
LIST PRYWATNY DO KORNELA MAKUSZYŃSKIEGO
nakłaniający go do spożycia wieczerzy u Żorża
Zatem namawiasz mnie, miły Kornelu,
Ażeby kropnąć felieton dla „Słowa”?
Czemu nie? Owszem, drogi przyjacielu,
Zbyt jest zaszczytną dla mnie ta namowa,
Bym się nie skusił zasiąść z Jaśnie Państwem
Pomiędzy jednym a drugim pijaństwem.
Temat? Ach, temat!... Ty, mistrzu mój łysy,
Coś włosy stracił w pielgrzyma włóczędze,
Coś nos swój wściubiał za wszystkie kulisy
I z wszech stron ziemską penetrował nędzę,
Ty wiesz, że w tym jest felietonu sztuka,
Że pióro samo, kędy chce, go szuka.
Połykać chciwie życia chleb powszedni,
Sok wszystek wyssać by z najlichszych zdarzeń,
Krwią własną w nektar go zaczynić przedni,
Wzmocnić zaprawą z własnych snów i marzeń
I w kunszt zmieniwszy wydać drugą stroną,
Wołając: „Życia chcecie? Oto ono!...”
Myśli zmęczone rozpuścić samopas,
Niech senne błądzą w ulicznym rozgwarze,
Niech w każdym szynczku przystaną na popas,
Pomarzą tęsknie w każdym lupanarze
I niech wędrówki swojej znaczą szlaki
W atramentowe kreśląc się zygzaki...
Toć już szczęśliwie mija drugi tydzień,
Jak pilnie badam tętno tej stolicy:
Ptaszki śpiewają nam swoje dobrydzień,
Gdy nas przed Żorżem ujrzą na ulicy,
Słoneczko wita swym pierwszym promykiem,
Na który w odzew bucham szczęścia rykiem.
Drugi już tydzień pędzę w tym przybytku,
Gdzie nafta mieni się w wino szampańskie;
Literat biedny, przywykam do zbytku,
Dzieląc bratersko te igraszki pańskie;
Cud kanaeński witam duszą całą
Myśląc pobożnie: „Ach, byle tak trwało!...”
Ach, gdybyż w słowach móc oddać zupełnie
To, co w pijackim łbie gzi się cichutko!
71
Gdybyż pochwycić tej radości pełnię,
Co świat obrębia tęczową obwódką
I myśl uskrzydla tak, aż zacznie, bosa,
Pląsać „po desce” krokiem Dionizosa...
Och, gdybyż zakląć te, co w nas są wtedy,
Nieopisane uśmiechy dziecięce,
Te zadumania godne ksiąg Rigwedy,
Spojrzenia obce pożądania męce,
Co rozpinają ponad płcie odmienne
Jakiejś czystości girlandy promienne...
Gdybyż wyśpiewać móc ten dziw po dziwie!
Te zasłuchania nad wieczności tonią,
Gdy rzępolony Walc nocy fałszywie
Brzmi nam zaświatów kosmiczną harmonią