Ustawił ją na ziemi i wprawnie odbił, waląc pięścią w jej wierzch. — Upij-my się — zaproponował.
— Chcielibyśmy, naprawdę — grzecznie odmówił Silk — ale mamy kilka
spraw nie cierpiących zwłoki, o które musimy zadbać.
— Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo mi przykro z tego powodu — odparł
Yarblek, wyławiając z torby kilka pucharów.
— Wiedziałem, że zrozumiesz.
— Och, w porządku Silk, zrozumiałem — Yarblek pochylił się i zanurzył
w beczce z piwem dwa puchary. — Jest mi tak przykro, jak tylko może być,
że twoje sprawy będą musiały poczekać. Macie. — Podał jeden puchar Silkowi, a drugi Garionowi, następnie odwrócił się i napełnił puchar dla siebie.
Silk, unosząc jedną brew, popatrzył na niego.
Yarblek rozłożył się na ziemi obok beczki z piwem, wygodnie wsparł stopy
na ciele jednego z martwych Mallorean.
48
— Widzisz, Silk — wyjaśnił — cała rzecz w tym, że Drosta usilnie pragnie cię ujrzeć. Oferuje nagrodę za ciebie, a ona jest po prostu zbyt atrakcyjna, aby ją przepuścić. Mimo wszystko przyjaźń to jedna sprawa, ale interes to interes. Więc dlaczego ty i twój młody przyjaciel nie rozgościcie się? To ładna, cienista polana z miękkim, doskonałym do leżenia mchem. Upijemy się wszyscy, a ty możesz
opowiedzieć mi, w jaki sposób udało ci się zbiec przed Taurem Urgasem. Potem powiesz mi, co stało się z tą przystojną kobietą, która była z tobą w Cthol Murgos.
Prawdopodobnie dostanę za was wystarczająco dużo pieniędzy, by móc pozwolić sobie na jej kupno. Nie jestem skory do żeniaczki, lecz na zęby Toraka, to jest niezwykła kobieta. Dla niej byłbym gotów stracić swą wolność.
— Jestem pewien, że to tej pochlebi — odparł Silk. — Co wtedy?
— Co kiedy?
— Potem, jak się spijemy. Co wtedy zrobimy?
— Pewnie się pochorujemy; tak zwykle bywa. Potem, jak wydobrzejemy, ru-
szymy w drogę do Yar Nadrak. Odbiorę nagrodę za ciebie, a ty będziesz w stanie dowiedzieć się, dlaczego król Drosta lek Thun tak cholernie pragnie dostać cię w swoje ręce. — Popatrzył na Silka z rozbawionym wyrazem twarzy. — Może
byś tak wreszcie usiadł i napił się, przyjacielu. W tej chwili nigdzie się nie wybie-rasz.
ROZDZIAŁ V
Gar Nadrak było miastem otoczonym murami obronnymi, położonym u zbie-
gu wschodniego i zachodniego odgałęzienia rzeki Cordu. W każdym kierunku od stolicy na odległość mniej więcej mili lasy wykarczowano po prostu podpalając je, tak więc dojazd do miasta prowadził przez pustkowie wypalonych czarnych pniaków oraz szpalery jeżynowego gąszczu. Masywne miejskie bramy wysmarowane były dziegciem. Zwieńczała je kamienna replika maski Toraka. Ta piękna, nieludzko okrutna twarz spoglądała z góry na każdego, kto wkraczał do miasta i Garion przejeżdżając pod nią stłumił dreszcz zgrozy.
Wszystkie domy w stolicy Nadraku były bardzo wysokie i miały stromo opa-
dające dachy. Wszystkie okna na pierwszych piętrach posiadały okiennice, z któ-
rych większość była zamknięta. Każda wystawiona na światło dzienne drewnia-
na część budowli była, w celach ochronnych, wysmarowana dziegciem, a plamy
czarnej substancji sprawiały, że wszystkie budowle wyglądały, jakby nękała je jakaś dziwna choroba.
Coś posępnego i strasznego kryło się w wyglądzie wąskich, krętych ulic Yar
Nadrak, a śpieszący za swoimi sprawami mieszkańcy nosili opuszczone głowy.
Stroje mieszczan zawierały mniej skórzanych części, niż miało to miejsce na prowincji, lecz nawet tu większość ubiorów była czarna, a tylko czasami pojawiała się niebieska czy też żółta plama. Jedyny wyjątek od reguły stanowiły czerwone tuniki malloreańskich żołnierzy. Zdawali się być wszędzie. Wałęsali się bez celu w tę i z powrotem po wybrukowanych kocimi łbami ulicach, po chamsku zacze-piając mieszkańców i głośno rozmawiając ze sobą w swojej twardo akcentowanej mowie.
Podczas gdy żołnierze w większości zdawali się jedynie zadzierającymi nosa
zuchami, młodymi mężczyznami, którzy w obcym kraju maskowali swoją ner-
wowość zewnętrznym pokazem zawadiactwa i fanfaronady, to sprawa z mallo-
reańskimi Grolimami przedstawiała się zupełnie inaczej. W przeciwieństwie do zachodnich Grolimów, których Garion spotkał w Cthol Murgos, rzadko nosili polerowane, stalowe maski, lecz w zamian przybierali nieruchomy, zawzięty wyraz twarzy; mieli zaciśnięte usta i przymrużone oczy. Gdy w swoich czarnych szatach 50
z kapturami krążyli po ulicach, wszyscy — tak Nadrakowie, jak i Malloreanie, ustępowali im z drogi.
Pilnie strzeżeni, dosiadający pary mułów Garion i Silk przyjechali do miasta wraz z Yarblekiem. Podczas całej jazdy w dół rzeki Yarblek i Silk nie przestawali przekomarzać się, wymieniając banalne zniewagi i przeżywając na nowo dawne, nierozważne czyny. Aczkolwiek wydawali się dość zaprzyjaźnieni, Yarblek nieustannie pozostawał czujny, a jego ludzie na każdym kroku strzegli Silka i Gariona. W ciągu trwającej trzy dni podróży Garion niemal nieprzerwanie ukradkiem obserwował las, lecz nie dostrzegł żadnych oznak bliskości Belgaratha i wkroczył
do miasta pełen obawy. Niemniej jednak Silk zdawał się jak zawsze zrelaksowany i pewny siebie, a jego zachowanie i poza z jakiegoś powodu działała Garionowi na nerwy.
Krętą ulicą posuwali się naprzód, a kopyta koni stukotały po bruku. Po pew-
nym czasie Yarblek skręcił w dół, w brudny wąski pasaż prowadzący w kierunku rzeki.
— Sądziłem, że pałac stoi w tamtej stronie — powiedział Silka wskazując
centrum miasta.