- Spojrzała w stronę baru. - Może podają tu jakieś puchary owocowe albo coś w tym rodzaju.
- Na pewno. - Niania wstała, popatrzyła na bar i dyskretnie wyjęła z kapelusza szpilkę. - Zaraz wracam.
Dwie czarownice pozostały same, spowite posępną aurą. Babcia wpatrywała się nieruchomo w blat stołu.
- Nie powinnaś tak się przejmować tylko dlatego, że ludzie nie okazują ci szacunku - powiedziała Magrat, lejąc kojącą oliwę na płomień słusznego gniewu. - Mnie też rzadko kiedy okazują choć trochę. To żaden kłopot.
-Jeśli nie masz szacunku, to nic nie masz - odparła ponuro babcia.
- Sama nie wiem. Ja sobie jakoś z tym radzę.
- Bo jesteś zmokłą kurą, Magrat Garlick.
Zapadła krótka, gorąca chwila milczenia, dźwięcząca słowami, które nie powinny się wyrwać, i kilkoma stęknięciami bolesnego zdumienia od strony baru.
Wiem, że zawsze tak uważała, mówiła sobie Magrat za żarzącymi się murami zakłopotania. Po prostu nie sądziłam, że kiedyś powie to głośno. I nigdy nie przeprosi, bo nie robi takich rzeczy. Spodziewa się, że ludzie zapomną. A ja tylko próbowałam się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli w ogóle ma jakichś przyjaciół.
- No to jestem! - zawołała niania Ogg, wynurzając się z tłoku z tacą w rękach. - Napoje owocowe.
Usiadła i spojrzała na obie czarownice.
- Robione z bananów - dodała w nadziei na wykrzesanie choć iskierki zainteresowania którejś z koleżanek. - Pamiętam, kiedyś nasz Shane przywiózł do domu banana. O rany, aleśmy się wtedy uśmiali. Tutaj powiedziałam do barmana: Jakie napoje owocowe się tu pije?”, a on podał mi to. Z bananów. Bananowy napój. Będzie wam smakował. Wszyscy to tutaj piją. Ma w środku banany.
- Ma bardzo... intensywny smak - stwierdziła Magrat, sącząc ostrożnie ze swojej szklanki. - I chyba dodają cukru.
- Pewnie tak - zgodziła się niania Ogg.
Spojrzała na zmarszczone czoło babci Weatherwax, znamionujące zadumę średniej głębokości, po czym sięgnęła po ołówek i profesjonalnym gestem polizała koniec.
W każdym razie mają tu drinki b. tanie. Jest taki, co go nazwali bananana daikry i to właściwie rum z bananananami[19] w środku. Czuje, ze dobrze mi robi. Tu jest b. duża wilgoć. Mam nadzieję, ze znajdziemy jakieś miejsce na noc, naprawdę, bo Esme zawsze wali się z nóg, a w każdym razie na czyjeś nogi. Narysowałam obrazek banananana daikry i widzicie, ze cały jest pusty, aż po dno. Ucałowania MAMA.
***
W końcu znalazły stajnię. Była, jak z satysfakcją stwierdziła niania Ogg, prawdopodobnie cieplejsza i bardziej higieniczna niż oberże, a w obcych stronach żyły pewnie miliony ludzi, które oddałyby prawą rękę za taki wygodny, suchy nocleg.
Zdołała tym skruszyć tyle lodu, co nóż zrobiony z mydła.
Niewiele trzeba, by czarownice się pokłóciły.
Magrat leżała na swoim worku odzieży jak na poduszce i słuchała cichego, delikatnego bębnienia deszczu o dach.
Wszystko szło źle, zanim się jeszcze zaczęło, myślała. Nie wiem, dlaczego pozwoliłam im lecieć ze mną. Doskonale potrafię załatwić coś całkiem sama dla odmiany, ale one stale traktują mnie jak... jak zmokłą kurę. Nie wiem, dlaczego mam znosić te jej dąsy i to, że wiecznie na mnie warczy. Niby co w niej jest takiego niezwykłego? Rzadko w ogóle robi coś magicznego, cokolwiek mówi o tym niania. I naprawdę dużo krzyczy i się rządzi. Co do niani, to owszem, chce dobrze, ale brakuje jej poczucia odpowiedzialności. Myślałam, że umrę, kiedy zaczęła śpiewać w gospodzie tę piosenkę o jeżu. Mam tylko nadzieję, że ludzie nie zrozumieli słów.
Ja tu jestem matką chrzestną i wróżką. Nie jesteśmy w domu. W obcych stronach sprawy na pewno załatwia się inaczej.
***
Wstała o brzasku. Obie starsze czarownice spały jeszcze spokojnie, choć określenie „spokojnie” niezbyt pasuje do dźwięków, jakie wydawała z siebie babcia Weatherwax.
Magrat włożyła najlepszą sukienkę - z zielonego jedwabiu, niestety straszliwie w tej chwili pomiętego. Wyjęła pakunek w bibułce i odwinęła swoją okultystyczną biżuterię; kupiła ją, by jakoś oderwać się od bycia Magrat. Niestety, miała już trzy pełne pudła i wciąż pozostała zasadniczo tą samą osobą.
Zrobiła co mogła, żeby usunąć z włosów siano. Potem odpakowała różdżkę.
Żałowała, że nie ma lustra, żeby się przejrzeć.
- Mam różdżkę - powiedziała cicho. - Nie rozumiem, po co mi potrzebna pomoc. Dezyderata kazała im przekazać, żeby nie pomagały.
Przyszło jej do głowy, że w tym względzie Dezyderata okazała się bardzo lekkomyślna. Jednego przecież mogła być pewna: jeśli ktoś powie babci Weatherwax i niani Ogg, żeby nie pomagały, ruszą z pomocą z czystej przekory. Magrat dziwiła się, że ktoś tak mądry jak Dezyderata popełnił tak oczywistą pomyłkę. Pewnie ona też miała psycholologię, cokolwiek to jest.