Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Nie zapomnij o torbie podróżnej - zwróciła się do brata.
- Mówił, że możesz ją zatrzymać.
- Nie chcę! - Elegancką torbę ze skóry podała bratu, który przyjął ją jak gdyby z oporem. - Rudi - podjęła z nutą zaciekawienia - często widujesz Boylana?
- Dwa razy tygodniowo.
- Podoba ci się?
- Czy ja wiem? W każdym razie uczę się od niego wielu rzeczy.
- Bądź ostrożny - przestrzegała go Gretchen.
- Nie martw się o mnie. - Wyciągnął rękę do Abbotta. - Do zobaczenia, Willie. Dziękuję za piwo.
Willie gorąco uścisnął dłoń chłopca.
- Teraz znasz drogę - powiedział - więc odwiedzaj nas często. Mówię serio.
- Dziękuję i skorzystam.
Gretchen pocałowała brata.
- Strasznie żałuję, że odchodzisz tak wcześnie.
- Niedługo przyjadę znów do Nowego Jorku. Przyrzekam.
Otworzyła drzwi wiodące na podest. Miała wrażenie, że brat chce jej powiedzieć coś więcej, lecz zrezygnował widocznie, bo pożegnał ją tylko niepewnym ruchem ręki i ruszył w dół po schodach. Gretchen zamknęła drzwi bardzo powoli.
- Udany ten twój brat - odezwał się Willie. - Chciałbym wyglądać tak jak on.
- Wyglądasz wcale nieźle. - Obdarzyła go pocałunkiem. - Nie całowałam cię od wieków.
- Od całych długich sześciu godzin - podchwycił i pocałowali się znowu.
- Od całych długich sześciu godzin - powtórzyła z uśmiechem. - Proszę cię, bądź zawsze w domu, kiedy ja wracam.
- Będę to poczytywał za punkt honoru - powiedział i sięgnąwszy po czerwoną suknię zaczął oglądać ją z uwagą. - Twój brat jest diablo dorosły jak na chłopca w tym wieku.
- Chyba za dorosły.
- Tak? Czemu tak sądzisz?
- Nie wiem. - Pociągnęła łyk piwa. - Widzisz, on wszystko bierze na rozum, oblicza dokładnie. - Pomyślała o niezwykłej hojności ojca wobec Rudolfa, o matce, która w nocy staje nad deską do prasowania, by jej faworyt miał świeżą koszulę. - Dyskontuje swoją inteligencję.
- To z korzyścią dla niego - uśmiechnął się Willie. - Chętnie dyskontowałbym moją.
- O czym rozmawialiście, nim przyszłam? - zapytała.
- Wychwalaliśmy ciebie.
- Niech będzie. I co więcej?
- Rudi dopytywał o moją pracę. Zastanawiał się chyba trochę, co przyjaciel jego siostry może robić w domu wczesnym popołudniem, w czasie, kiedy siostra zarabia ciężką pracą na chleb powszedni. Łatwo rozproszyłem jego obawy.
Willie znalazł zajęcie w nowym czasopiśmie, które jego przyjaciel wydawał od niedawna. Był to tygodnik zajmujący się sprawami radia, a praca Willie'ego polegała przede wszystkim na słuchaniu dziennych programów. Ma się rozumieć, wolał robić to w domu niż w ciasnej, zatłoczonej redakcji. Zarabiał dziewięćdziesiąt dolarów tygodniowo, więc z jej sześćdziesięcioma radzili sobie nieźle. Ale pod koniec tygodnia bywało nieraz krucho z pieniędzmi, bo Willie lubił jadać w restauracjach i włóczyć się po barach do późnej nocy.
- Powiedziałeś mu, że piszesz także sztukę? - podjęła Gretchen.
- Nie! Niech sam dowie się o tym. W swoim czasie - powiedział Willie.
Nigdy nie pokazał jej tej swojej sztuki. Napisał tylko pierwszy akt i pół drugiego, a i to wszystko zamierzał zupełnie przerobić.
Na razie udrapował na sobie czerwoną suknię i jak modelka począł przechadzać się poruszając biodrami z przesadą.
- Czasami zastanawiam się, jaka byłaby ze mnie dziewczyna - powiedział. - Co o tym sądzisz?
- Nic.
- Przymierz tę szatę: Zobaczymy, jak wygląda naprawdę - zaproponował.
Podał jej suknię i Gretchen wyszła do pokoju sypialnego, gdzie na drzwiach szafy w ścianie było duże lustro. Przed wyjściem z domu porządnie zasłała łóżko, teraz jednak kapa była pognieciona. Willie urządził sobie małą drzemkę po lunchu. Mieszkali razem ledwie od dwóch miesięcy, lecz Gretchen zdążyła poznać i polubić obyczaje współlokatora. Jego garderoba była rozrzucona po całym pokoju, gorset leżał na podłodze pod oknem. Uśmiechała się zdejmując sweter i spódnicę. Rozczulał ją Willie i ta jego dziecinna skłonność do bałaganu. Lubiła robić po nim porządki.
Nie bez trudności zapięła zamek błyskawiczny. Tę suknię miała na sobie uprzednio tylko dwukrotnie. Raz w salonie mody, raz w sypialni Boylana, aby zademonstrować mu się jako modelka. Właściwie nie nosiła jej nigdy. Teraz krytycznie oglądała się w lustrze. Była zdania, że stanik z koronki zanadto odsłania piersi. Kobieta w czerwonej sukni, na której odbicie patrzyła, sprawiała wrażenie dużo starszej, w bardzo nowojorskim stylu i pewnej własnych wdzięków - kobiety, która może wejść do każdego salonu lekceważąc wszelką konkurencję. Rozpuściła włosy, które ciemną kaskadą spłynęły na ramiona. W ciągu dnia pracy były upięte w wygodny kok na czubku głowy.
Jeszcze raz obejrzała się dokładnie i weszła do pierwszego pokoju. Willie otwierał kolejną butelkę piwa. Na widok Gretchen zagwizdał przez zęby.
- Oszałamiasz mnie - powiedział. - Przerażasz!
Zrobiła piruet i spódnica przybrała kształt pełnego klosza.
- Można ją nosić? - zapytała Gretchen. - Nie za dużo odsłania?

Podstrony