Och, pan Hareton miał mnóstwo pracy przy księgach i rachunkach. Ale to nie
o niego — to o nią chodziło. Potem wyczułam, że pani nie jest już ze mną tak blisko, jak
dawniej; odsunęła się ode mnie i od swojego męża, i od syna. Z jakiego powodu? Nie
wydaje mi się, żeby pan Earnshaw już wówczas coś zauważył. Jego kielich był przepeł-
niony nowym życiem, tak różnym od dawnego — piękny dom, śliczna żona, zdrowy
syn, ziemie, służba, konie i bydło. Niedawno sam żył jak parobek, nieumiejący czytać
ani pisać; zwykły wiejski gamoń. Nie, pan Hareton był zbyt zaślepiony swoim szczę-
28
29
ściem, żeby widzieć, że z jego żoną dzieje się coś niedobrego.
A może to widział, chociaż nie dawał nic po sobie poznać, bo tego lata znów zabrał
ją zagranicę, nie mówiąc o swoich zamiarach aż do ostatniej chwili; Raintona zosta-
wili pod moją opieką. Spodziewałam się długiej nieobecności państwa, ledwie jednak
zdążyli wyjechać, zaraz byli z powrotem i wtedy zauważyłam bardzo wyraźną zmianę
w nich obojgu. Cała radość gdzieś znikła, pan Hareton był niespokojny i przygnębiony,
a jego żona obojętna na troskliwość męża. Ledwie ich powóz zajechał przed dom, pani
poleciła osiodłać swoją klacz, Minny, i pognała na wrzosowiska, nawet nie witając się
z synem! Byłam oburzona, ale pan Hareton zamknął się w gabinecie z rządcą i rachun-
kami i nie miał mi nic do powiedzenia.
Pamiętam tamten dzień, kiedy jesień zdawała się nadciągać przedwcześnie, a ja,
z ciężkim sercem zasuwając zasłony w pokoju dziecinnym, zobaczyłam czarne chmury
tuż nad wrzosowiskiem i liście strząsane z drzew przez wiatr. Wyobraziłam sobie
moją panią galopującą po wrzosowiskach jak jakaś dzikuska, a nie nobliwa właści-
cielka Gniazda, którą przecież była. Przypomniałam sobie, co mi opowiadała ciotka jej
matce — jaka była szalona, uparta i nieopanowana. „Panna Katy ma w sobie coś z matki
— mówiła ciotka Ellen — ale odziedziczyła też łagodność po ojcu, Edgarze Lintonie,
i ta cecha — łudziła się ciotka — załagodzi porywczą naturę”. Kiedy wyjęłam Raintona
z kołyski, że by go ukołysać w ramionach, ogarnęły mnie jak najgorsze przeczucia.
Cóż, ten nastrój wkrótce prysł, jak to bywa z humorami, w domu wszystko zdawało
się wracać do normy, chociaż można było wyczuć brak czegoś, wkrótce jednak stało
się jasne, że wakacje — nawet jeśli nie do końca udane — były owocne, bo moja pani
znów spodziewała się dziecka. Ale tym razem żadna radość nie pomagała jej znosić tego
stanu, żadne radosne wyczekiwanie — i widziałam, że pani jest zagniewana i niezado-
wolona.
— Czuję się uwiązana, Agnieszko — płakała jednego wieczora, kiedy szykowałam ją
do snu. — Uwiązana, uwiązana, uwiązana do domu! Och, jak ja tego nienawidzę!
— Ależ panienko Katy — upominałam ją łagodnie — nie może pani całymi dniami
wałęsać się po wrzosowiskach jak jakaś wiejska dziewucha. Jest pani właścicielką pięk-
nego domu, matką i żoną. Pan Hareton stał się ważną osobistością, sędzią... Są obowiąz-
ki, które powinna pani pełnić, stojąc u jego boku.
— Och, bzdury! — zawołała moja pani. — Wiesz, jak szczerze nienawidzę tych rze-
czy, i on też wie.
— Chyba nie — odrzekłam. — Nie tak dawno pan Hareton mówił mi, że ma duże
ambicje co do siebie samego i swojego potomstwa. Przecież pani sama wspominała
o dużej rodzinie, o admirale, jeśli dobrze pamiętam, i o członku parlamentu. To pani się
zmieniła, panienko Katy, a nie pan Hareton.
Przyglądała się swojej twarzy w lustrze, nie zwracając na mnie uwagi; jej dłonie mu-
30
31
skały długą szyję i dotykały policzków.
— Zastanawiam się, czy jestem podobna do matki. Nie znałam jej, Agnieszko. Zmarła,
kiedy miałam za sobą zaledwie dwie godziny życia. Czy to nie smutne, że dziewczynka
nie znała własnej matki?
— Nieważne, czy to dziewczynka, czy chłopiec — odrzekłam, chyba niemądrze, bo
moja pani poderwała się ze stołka i podbiegła do mnie.