Poszli za nim do salonu i drugi mężczyzna przekręcił kontakt. Zapaliły się wszystkie lampy. Pokój wyglądał przytulnie i czysto, zasłony były zaciągnięte. Poprzedniego ranka, zanim wyjechali, niania posprzątała. Zegar na kominku głośno tykał. Rudolf zobaczył, że była piąta trzydzieści.
- Dawaj portfel - powiedział mężczyzna - tylko bez kawałów.
Rudolf sięgnął do marynarki i wyciągnął portfel. Mężczyzna z pistoletem porwał go brutalnie i rzucił drugiemu.
- Zobacz, co jest w środku.
Drugi mężczyzna przejrzał portfel.
- Trzydzieści dolarów - mruknął trzymając banknoty w ręce.
- Cholera - zaklął mężczyzna z rewolwerem. - Co masz w spodniach.
Rudolf wyciągnął portmonetkę i dwie ćwierćdolarówki luzem. Drugi mężczyzna wyciągnął rękę, chwycił portmonetkę i bilon.
- Znowu możesz zakląć, bracie - powiedział. - Tu jest tylko ósemka. - Upuścił na dywan dwie ćwierćdolarówki.
- Masz tupet podjeżdżać tu Lincolnem Continentalem z trzydziestoma dolarami w kieszeni - rzekł ten z rewolwerem.
- Sprytny jesteś, co? Boisz się, żeby cię ktoś nie obrobił, co, panie Rockefeller?
- Przykro mi. - Rudolf westchnął. - To wszystko, co mam. Plus te karty kredytowe. - Karty kredytowe rozrzucone były teraz na podłodze.
- Ta instytucja nie przyjmuje kart kredytowych, prawda, Elroy? - powiedział mężczyzna.
- Na pewno nie - odparł Elroy. Obydwaj zaśmieli się chrapliwie.
Rudolf czuł się wyobcowany, jakby to wszystko nie przydarzyło się jemu, ale jakiejś maleńkiej, odrętwiałej postaci gdzieś bardzo daleko.
- Gdzie trzymasz w domu pieniądze? - zapytał mężczyzna z rewolwerem. - Gdzie jest sejf?
- Nie mam żadnych pieniędzy w domu - wyjaśnił Rudolf. - I nie ma tu sejfu.
- Jesteś coraz bardziej cwany, co? - powiedział mężczyzna. Wolną ręką uderzył Rudolfa prosto w oczy tak mocno, że przez moment oślepiły go łzy i zachwiał się na nogach. - To tylko żeby cię zachęcić do mówienia prawdy - powiedział ten z rewolwerem.
- Sprawdźcie sami. - Rudolf przez chwilę nic nie widział.
- Masz ostatnią szansę, żeby nam pokazać, gdzie to jest - powiedział mężczyzna.
- Przykro mi. Nie mogę nic poradzić.
Mężczyzna z rewolwerem oddychał ciężko, nieregularnie, rozglądał się dookoła, a w jego oczach odbijały się nierównomiernie światła z różnych lamp. - Co ty na to, Elroy? - zapytał.
- Trzeba dać temu skurwysynowi nauczkę - zdecydował Elroy.
Mężczyzna obrócił rewolwer nagłym ruchem i opuścił go na skroń Rudolfa. Osuwając się na podłogę, Rudolf miał wrażenie, że opada powoli i całkiem przyjemnie w przestrzeni, a sama podłoga wydawała mu się wspaniałym, miękkim łóżkiem. Po chwili jakiś głos z oddali powiedział:
- Wystarczy, Elroy. Nie chcesz przecież tego drania zabić?
Rudolf śnił. Ale przez cały czas wiedział, że to sen. Szukał Enid na plaży. Słychać było pisk hamulców. Dziwnym trafem na plaży w nierównych odstępach zaparkowane były autokary, ludzie wsiadali do nich i wysiadali; ludzie, których nie znał, czy też nie mógł rozpoznać, którzy nie zwracali na niego uwagi, którzy czasem tarasowali mu drogę, a czasem zamieniali się w cienie, kiedy przepychał się między nimi krzycząc: "Enid, Enid!" Wiedział, że to sen, ale mimo to bardzo się męczył, bo zdawał sobie sprawę, że nigdy nie odnajdzie córeczki. Świadomość, że ją utracił, była nie do zniesienia.
I wtedy się obudził. Światła ciągle się paliły. Ale teraz był to blask, który ranił mu oczy. Leżał na podłodze i wszystko go bolało, głowa, pachwiny. Każdy ruch był torturą. Twarz miał mokrą. Kiedy jej dotknął, dostrzegł na dłoni krew.