Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Wszyscy inni też wybiegli z pracowni, potykając się. Zjawili się też niektórzy lokatorzy, a za nimi pełzające dzieci i szczekające psy.
- Nie ma - powiedział Młodszy Wuj. Szczękał zębami, Jakby było mu zimno. - Wszystko spalone. Koniec z nami.
- Spalone? - krzyknęła Matka. - O czym ty mówisz? Wuj opadł na ławkę, krzywiąc w rozpaczy twarz.
- Sklep przy ulicy, kwatery za sklepem, wszystko obró­ciło się w popiół.
GaoLing zacisnęła dłoń na mojej ręce.
Kawałek po kawałku Matka i ciotki wydobywały z nie­go szczegóły zdarzenia. Zeszłej nocy, mówił, do Ojca przy­szła Droga Ciocia. Miała rozpuszczone włosy, z których ka­pały łzy i czarne krople krwi, a Ojciec natychmiast się domyślił, że nie jest zwykłym snem, tylko duchem.
- Liu Jin Senie! - zawołała Droga Ciocia. - Czy drewno kamforowe jest dla ciebie cenniejsze od mojego życia? Niech zatem drewno buchnie ogniem, tak jak ja.
Ojciec machnął ręką, aby ją odgonić, ale przewrócił lampę olejową, która mu się nie śniła, lecz stała na stoli­ku obok łóżka. Usłyszawszy hałas, Starszy Wuj usiadł i za­palił zapałkę, żeby zobaczyć, co się wylało na podłogę. Młodszy Wuj mówił, że w tym momencie Droga Ciocia wyrwała mu zapałkę spomiędzy palców. Buchnęła fontan­na płomieni. Starszy Wuj krzyczał do Młodszego Wuja, aby pomógł mu zgasić ogień. Podobno przez sztuczkę Dro­giej Cioci, zamiast dzbanka zimnej herbaty, Młodszy Wuj wylał na ogień słój wina pai gar. Płomienie skoczyły wy­żej. Ojciec i obaj wujowie zbudzili synów śpiących w są­siednim pokoju; potem wszyscy stali na podwórku, przy­glądając się, jak ogień trawi ich posłania, transparenty przy drzwiach, ściany. Im więcej pożerały płomienie, tym większy odczuwały głód. Zakradły się do sklepu po nowy łup. Pożarły zwoje słynnych uczonych, którzy pisali na­szym tuszem. Liznęły owinięte w jedwab szkatułki z naj­droższymi pałeczkami tuszu. Gdy z pałeczek wyciekła ży­wica, ogień ryknął z radości, zabierając się do uczty z jeszcze większym apetytem. W ciągu godziny fortuna naszej rodziny uniosła się do bogów, zmieniając się w ka­dzidło, popiół i trujący dym.
Matka, Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka zasłaniały so­bie dłońmi uszy, jak gdyby tylko w ten sposób mogły pozo­stać przy zdrowych zmysłach.
- Los zwrócił się przeciw nam! - wołała Matka. - Czy może być coś gorszego?
Młodszy Wuj, śmiejąc się i płacząc, rzekł, że rzeczywi­ście może.
Budynki obok naszego sklepu również zaczęły płonąć. W sklepie od wschodu sprzedawano stare książki nauko­we a budynek od zachodu po same krokwie był wypełnio­ny dziełami malarzy. W środku pomarańczowej nocy skle­pikarze wyrzucali swoje towary na pokrytą popiołem ulicę. Potem przyjechała straż ogniowa. Wszyscy pomaga­li i wylewali w powietrze tyle wiader wody, że zdawało się, jakby padał deszcz. I później rzeczywiście spadł rzęsisty deszcz, niszcząc uratowane towary, ale ratując resztę dziel­nicy przed spaleniem.
Zanim Młodszy Wuj skończył opowiadać, Matka, moje ciotki i GaoLing przestały łkać. Wyglądały, jak gdyby z ich stóp uciekła krew i kości. Chyba czuły się tak jak ja, gdy w końcu zrozumiałam, że Droga Ciocia nie żyje.
Matka pierwsza odzyskała zmysły.
- Zabierzcie z piwnicy srebrne sztabki - powiedziała do nas. - I zbierzcie razem całą swoją cenną biżuterię.
- Po co? - zdziwiła się GaoLing.
- Nie bądź głupia. Inni sklepikarze zmuszą naszą rodzi­nę do zapłacenia za szkody. - Matka popchnęła ją. - Do dzieła, pośpiesz się. - Ściągnęła bransoletkę z przegubu GaoLing. - Zaszyjcie biżuterię w rękawach najgorszych kaftanów. Wydrążcie najtwardsze dzikie jabłka i włóżcie do środka złoto. Jabłka załadujcie na wóz i przysypcie zgniłymi. Kucharzu, sprawdź, czy lokatorzy mogą nam sprzedać jakieś taczki, nie targuj się zanadto. Niech każdy zrobi tobołek, ale nie zabiera drobiazgów... - Byłam zdu­miona szybkością myśli Matki, jak gdyby była przyzwycza­jona biec dwa kroki przed falą powodzi.
Nazajutrz do domu wrócili Ojciec, Starszy Wuj i ich sy­nowie. Z brudnymi twarzami i w czarnych ubraniach już wyglądali jak nędzarze. Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka Przypadły do nich, przekrzykując się nawzajem:
- Stracimy dom?
- Będziemy głodować?
- Naprawdę musimy uciekać?