— Z moimi oponami? Co niby z nimi jest?
— To flaki, nie opony — pieklił się McFadden. Minutę później zrozumiał coś, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej.
„Pieprzony Hezus to zrobił! Właśnie nad tym, cholera, pracował przy Broad i Olney! Przyjechał tutaj i wypuścił powietrze z opon Payne’a!”.
— Naprawdę? — zdziwił się Matt. — Opony? Czyli więcej niż jedna?
Klęknął obok Charleya, który właśnie wyciągnął zatyczkę z zaworu i wiedział już, że ktoś rozciął go nożem. „Cholerny Hezus!”.
— Wszystkie cztery, kurwa mać! — odwarknął McFadden. — Ktoś przyłapał cię, jak spałeś, i rozciął zawory. I mam cholernie dobre pojęcie, kto to zrobił.
— To bez znaczenia, Charley.
— Akurat, kurwa! — odciął się McFadden. — Będziesz musiał zgłosić usterkę. Zadzwonisz po pomoc drogową i co powiesz? Jak to wyjaśnisz? Zrzucisz na jakiegoś wandala? Miałeś, kurwa, siedzieć w aucie albo oddalać się od niego na odległość, która pozwoli ci usłyszeć radio. Faceci z pojazdu holowniczego na pewno się domyśla, co zaszło, idioto! Cała drogówka, wydział dochodzeń specjalnych i wszystkie dystrykty będą się z ciebie śmiały. Cha, cha, cha — będą pytać jedni funkcjonariusze drugich — słyszeliście o dupku, który zaspał podczas obserwacji domu? Facetowi ktoś pociął opony, cha, cha, cha!
Matta żywo poruszyła troska Charleya. Uznał, że moment nie jest odpowiedni na oświadczenie partnerowi, że wszystko mu jedno, bo i tak nazajutrz złoży rezygnację. Przyszło mu do głowy, że bardzo lubi Charleya McFaddena i zastanowił się, czy jeśli zrezygnuje z pracy w policji, jakakolwiek przyjaźń między nimi będzie możliwa.
— Hmm, skoro już zrobiłem z siebie durnia, co można na I to poradzić?
— Wiesz, co myślę? — odpowiedział McFadden. — Przy Summit Avenue i Germantown Pikę jest stacja benzynowa Sunoco, sądzę, że całonocna. Na pewno wymienią ci „opony.
— Ech, może po prostu zgłosimy przebicie opon. Niech się ze mnie śmieją, przecież zasłużyłem sobie na cięgi…? — zastanowił się Payne.
— Nie bądź większym dupkiem, niż jesteś — odparował Charley. — Wykorzystamy mój wóz. Odkręcisz dwie opony, włożysz do bagażnika mojego auta, podjedziesz i wymienisz na nowe. Potem zrobimy to samo z pozostałymi dwiema. I tyle.
„Kurczę, mam przy sobie złotą kartę — pomyślał chłopak. — Ale chyba w tej chwili nie powinienem jej użyć”.
— No dalej — popędzał McFadden. — Nie ociągaj się dłużej! W końcu przyłapie nas jakiś oficer, a ja nie mam ochoty się przed nim tłumaczyć.
Oficer rzeczywiście zjawił się trzydzieści minut później, akurat gdy Matt pojechał na stację po drugą partię opon.
— Co się tu dzieje? — spytał kapitan David Pekach. — Potrzebujesz pomocy?
— Nie, szefie, pomagam innemu funkcjonariuszowi — wyjaśnił Charley. — Payne’owi.
— A co się, do diabła, przydarzyło Payne’owi?
— Pewnie ktoś wysypał tu gwoździe albo coś, panie kapitanie. Payne’owi poszły dwie opony.
— Trzeba było zgłosić centrali, przysłaliby holownik policyjny — odparł David Pekach. — Właśnie po to jest centrala.
— Och, ten sposób wydał nam się łatwiejszy, szefie — odrzekł Charley.
— No cóż, skoro tak mówisz, McFadden — rzucił kapitan. — Dobrej nocy zatem… a może to już dzień?
— Dobranoc, szefie.
— Charley, zamierzam pomówić jutro z inspektorem Wohlem na temat bezsensowności tej waszej całonocnej obserwacji.
— Wolałbym, szefie, żeby pan tego nie robił.
— Cóż, dobranoc, Charley — powtórzył kapitan Pekach. Był w bardzo dobrym nastroju. Postanowił zajść na Bustleton i Bowler. Potem pojedzie do domu, przebierze się i wróci. Martha powiedziała, że w pełni rozumie, iż mężczyzna taki jak on musi poświęcać sporo czasu na swoją pracę. Dodała, że będzie czekała ze śniadaniem. Może zjedzą coś w łóżku, na przykład truskawki z prawdziwą bitą śmietaną. Chyba że David woli bardziej konkretny posiłek.
„Jezusie!” — pomyślał.
Matt Payne wszedł do siedziby przy Bustleton i Bowler pół godziny później. Wręczył kluczyki od samochodu temu samemu kapralowi, który poprzedniego wieczoru zrobił mu awanturę za spóźnienie.
— Gdzie, kurwa, byłeś z tym samochodem? Jest po pierwszej.
— Pieprz się, stary — odciął się Matt. — Zejdź ze mnie.
— Nie możesz mówić do mnie w ten sposób — odburknął kapral.
— Payne! — zawołał ktoś. — Czy to ty?
— Tak, a kto pyta?
— Jason — odparł Washington. — Tu jestem.
„Tu” oznaczało biuro Wohla. Washington siedział na kanapie i pisał na małej przenośnej maszynie do pisania stojącej na ławie.