Ale także Milenowi. On tak właśnie na to patrzył.
System, który Milen wymyślił, nie był wcale z założenia zły. Rządzić
mieli najmądrzejsi, wykształceni i biegli w myśleniu. Instytut miał
skupić ludzi najwartościowszych i tak sterować rozwojem społeczeń-
stwa, żeby ludziom działo się jak najlepiej. Co z tego wyszło, wiesz
sam. Naukowcy stali się wiernymi kopiami dawnych tyranów i po-
licjantów. Właściwie dlaczego z nimi walczysz, skoro zgadzasz się z
nimi w założeniu? Przecież to wszystko to nic innego jak efekt chłod-
nej, racjonalnej kalkulacji. Jeśli mamy kierować się rozumem, cóż im
przeciwstawimy? Musielibyśmy przyznać, że, owszem, pomylili się tu i
ówdzie, ale w zasadzie zbudowali świat najlepiej, jak się dało. Czy po-
trafisz powiedzieć, co cię skłania do walki z tym systemem?
— Oczywiście.
— Słucham cię.
Potrafił. Na litość boską, potrafił, przecież na pewno to wiedział!
— Trudno wszystko zawrzeć w jednym zdaniu. To jest... to jest po
prostu złe.
Ludzie nie mogą żyć w ten sposób. Jeśli ich się do tego zmusza, po
prostu przestają być ludźmi.
— Tak — kardynał skinął głową. Emanacja opadła. — Ale jeśli przy-
jąłeś te same, co oni, założenia, skąd pewność, że dojdziesz gdzie in-
dziej?
— Po co Eminencja to mówi? — zapytał Sayen, czując że jego myśli
rozpadają się i kruszą, zanim zdąży złożyć je w słowa. — Żeby wzbu-
dzić we mnie wątpliwości? To na nic. Co zacząłem, dokończę.
— Naszą rolą jest nieustannie budzić wątpliwości. Tego uczy wiara,
której los na Terei mi powierzono. Wiara uczy wielkiego zwątpienia
w ten Świat, który widzimy, w króla i w cesarza, w społeczne maszy-
ny. Uczy, że ponad wszystkim stoi coś innego. Coś, czego nie pojmu-
jemy i ku czemu mamy dążyć.
— Nie sięgam wzrokiem tak daleko.
— Nie próbujesz sięgnąć. Dobrze. Więc odrzucasz program morali-
stów, twierdzisz, że trzeba wrócić do punktu wyjścia i zacząć wszyst-
ko od początku.
Sądzę, że 230 T
nie masz racji. Mógłbym z tobą dyskutować. — Słowa, które wypo-
wiadał kardynał docierały do jego uszu, ale jednocześnie odzywały
się w jakiś sposób w jego wnętrzu. Tworzyło to wrażenie niezwykłej
harmonii, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczał. — Mógłbym powie-
dzieć ci, jak ja na to patrzę. Tłumaczyć, że gdy rozpęta się żywioł ze-
msty, nic już nie jest w stanie nad nim zapanować. Zemsta nigdy się
nie kończy. Zaczyna się wzajemne wytępienie. Wiem, jak trudno czło-
wiekowi przebaczać. Ale to jedyne, co człowiek ma zawsze do zaofe-
rowania: przebaczenie. Na tym można budować. Pan Horthy i jego
przyjaciele mówiliby raczej o amnestii i stopniowej kapitulacji władz,
aleja nazwę to przebaczeniem. Idąc tą drogą, można zacząć budowę z
czystymi rękami i na solidnych fundamentach. Bez dopuszczenia do
siebie szatańskiej nienawiści, która pożre i zwyciężonych, i zwycięz-
ców. Ty marzysz właśnie o triumfie nienawiści, na nią liczysz, nią się
chcesz posłużyć. Nie jest ważne, w jakie przystroisz ją słowa i w imię
czego się ją wyzwoli. Pozostanie zawsze nienawiścią. Pogardą. Tym,
z czym człowiek musi walczyć od zarania swych losów. Jesteśmy po-
wołani do walki z systemem opartym na nienawiści i pogardzie, ale
przede wszystkim da walki właśnie z nienawiścią i pogardą. Ty mó-
wisz o czym innym: o obaleniu systemu za pomocą zrodzonej przezeń
nienawiści. W ten sposób możemy stać się tylko jej niewolnikami.
— Ważę fakty, Eminencjo. Potrzeba nam siły. Gniew jest siłą. Prze-
baczenie nie.
— I z tym mógłbym dyskutować.
— Proszę. Ale nie sądzę, żeby Eminencja zdołał mnie przekonać.
— Wiem dobrze, że cię nie przekonam, synu. Nie przyszedłeś tu słu-
chać. Nie przyszedłeś szukać prawdy, rozważać, która z dróg jest lep-
sza. Dokonałeś już wyboru i teraz zamykasz oczy na wszystko, co go
nie potwie– rdza. Chcesz zrobić swoje, z Bogiem czy bez niego, nawet
z Szatanem, gdyby ofiarował ci pomoc w realizacji twoich celów.
Kardynał umilkł, opierając twarz na dłoni.
— Uważasz się za gracza. W istocie jesteś wyłącznie pionem. Narzę-
dziem w ręku tego, w którego istnienie nie wierzysz.
Sayen skrzywił się tylko, ale powstrzymał słowa.
— Wszyscy zresztą jesteśmy jego narzędziami. Taka jest prawda.
Gdybym jej nie znał, lękałbym się ciebie. Bo wiem dobrze, że nie
skłamałeś. Nie jest prawdą, co powiedziałeś, że mój autorytet wystar-