Palce Bena zacisnê³y siê na kluczyku
tkwi¹cym w stacyjce.
Pó³ciê¿arówka drgnê³a, kub³y na dachu zaklekota³y i samochód
wyjecha³ powoli z parkingu.
- Odje¿d¿aj¹ - szepn¹³ Koda.
- Jedziemy za nimi? - spyta³ detektyw wydaj¹c z siebie ciche
westchnienie ulgi i wk³adaj¹c broñ do kabury pod ramieniem.
Koda potrz¹sn¹³ g³ow¹.
- Nie - powiedzia³ stanowczo. - Mog¹ sobie jechaæ do samego
Locotty albo wracaæ w cholerê tam, sk¹d przyjechali. Dopóki Sandy
nie spotka siê z Bartem, pilnujemy jej, i kropka. Mamy od groma
czasu, zd¹¿ymy siê z tymi dupkami zabawiæ. - Obróci³ siê w
fotelu. - No i jak to wygl¹da? - spyta³.
- Zaraz siê z nim dogada - wymamrota³ Charley, wskazuj¹c
pracuj¹cy bezszelestnie magnetofon. Podniós³ wzrok, spojrza³ na
przyjaciela, a na jego wyraŸnie odprê¿onej twarzy zagoœci³ weso³y
uœmiech. - O ile tylko nie zapomnisz w³o¿yæ obcis³ych d¿insów,
kiedy pójdziemy na akcjê - doda³ z b³yskiem niezrozumia³ego
rozbawienia w oczach.
Têcza zatelefonowa³ do Jimmy'ego Pilgrima oko³o wpó³ do
dziewi¹tej rano.
- Jesteœ pewny, ¿e by³a czysta? - spyta³ Pilgrim, wys³ucha-
wszy piêciominutowej relacji Rayneego na temat poczynañ ich ¿ywej
przynêty, Bylightera.
- Nie ca³kiem - odpar³ Têcza. - Ch³opcy nie mieli czasu,
¿eby sprawdziæ, czy nie naszpikowali jej nadajnikami. Ale
pstryknêli jej kilka zdjêæ i przeczesali teren. Nie zauwa¿yli nic
podejrzanego. Jechali za ni¹ a¿ do Newport i potwierdzaj¹, ¿e
lalka mieszka na jachcie z jakimœ facetem. Jacht cumuje w porcie.
Prawdziwe cacko, goœæ musi byæ szmalowny. Kapitan portu mówi, ¿e
cz³owiek nazywa siê Bart Harrington. Przyp³yn¹³ ze dwa tygodnie
temu. Miejsce w basenie portowym jest wynajête na inne nazwisko.
Za kilka dni zdobêdziemy wiêcej danych o ca³ej grupie.
- Dobrze. Osobiœcie tego dopilnuj - rozkaza³ Pilgrim. - Je-
œli to przypadkowy kontakt, jeœli dziewczyna i jej przyjaciele s¹
czyœci, przeka¿emy sprawê Genera³owi. Ale najpierw chcê zdobyæ
pewnoœæ, ¿e ci ludzie nie maj¹ nic wspólnego z t¹ Mueller.
Absolutn¹ pewnoœæ, rozumiesz?
- Jasne. Chcesz jeszcze na trochê przywarowaæ? - spyta³
Têcza.
- Dopóki nie zyskamy pewnoœci, z kim mamy do czynienia -
odrzek³ zimno Pilgrim.
- Powiadaj¹, ¿e Locotta siê wnerwi³. Chce z nami gadaæ, z
tob¹ i ze mn¹. Zw³aszcza z tob¹.
- Czego chce?
- Chyba s³ysza³ coœ o naszym nowym produkcie. Facet ma
wszêdzie wtyki, trudno zachowaæ rzecz w tajemnicy.
- Spodziewaliœmy siê tego - przypomnia³ mu Pilgrim. Mamy
czym go zmyliæ. I chyba ju¿ najwy¿szy czas, ¿eby to zrobiæ.
Têcza zachichota³.
- Rozumiem. A co z towarem dla tej Mudd? Sprzedajemy?
- Ile chce?
- Szeœædziesi¹t gramów.
- Sprzedajemy, ale dobrze uwa¿aj podczas transakcji. Jeœli
to konieczne, podstaw kogoœ od Genera³a. I za³atw to tak, ¿e
gdyby dosz³o do wsypy, wpadnie tylko Piszczyk.
- Rozumiem.
- Tymczasem bêdziemy kontynuowaæ prace z prototypowym
laboratorium. Zak³adam, ¿e przekaza³eœ naszemu chemikowi
odpowiednie instrukcje.
- Oczywiœcie. Tylko nie jestem pewien, czy zd¹¿y³ je za-
uwa¿yæ. By³ trochê... zajêty - Przypomnia³a mu siê nocna wyprawa
i, zadowolony z siebie, znów zachichota³.
- Zauwa¿y - odrzek³ ch³odno Pilgrim. - Daj mi znaæ, jeœli
nie zareaguje jak trzeba. Tymczasem skontaktuj siê z Mike'em
Theissem i powiedz mu, ¿e wkrótce bêdziemy potrzebowali du¿ego
wsparcia finansowego. Ju¿ pora. Niewykluczone, ¿e z tob¹ te¿
zechce porozmawiaæ. Jeœli tak, spróbuj go przekonaæ.
- Bêdzie trz¹s³ portkami - przewidywa³ Raynee. - Po zesz³ym
tygodniu ci jego bankierzy maj¹ pietra.
- Przypomnimy mu, ¿e zosta³o bardzo niewiele czasu. Jeœli
nadal chc¹ czerpaæ wysokie zyski ze swoich inwestycji, bêd¹
musieli wybieraæ. I to teraz, natychmiast.
- A jeœli nie zechc¹ wejœæ w uk³ad? - spyta³ ostro¿nie
Têcza.
- Wtedy wywrzemy na nich odpowiedni nacisk - odrzek³ Pilgrim
lodowatym g³osem. - Theiss powinien ju¿ chyba rozumieæ, ¿e
zosta³o mu tylko jedno wyjœcie. On i jego przyjaciele nie maj¹
wyboru.
Za kwadrans dziewi¹ta w luksusowym apartamencie Jake'a
Locotty rozdzwoni³ siê telefon. Po czwartym dzwonku szef
mafii narkotykowej usiad³ ciê¿ko na ³ó¿ku i siêgn¹³ do
prze³¹czników na prostopad³oœciennej skrzyneczce pod aparatem.
Wciœniêciem jednego z guziczków uruchomi³ urz¹dzenie szyfruj¹ce i
odczeka³, a¿ modrooka blondynka zniknie za drzwiami przestronnej
³azienki przylegaj¹cej do sypialni. Zacz¹³ rozmowê dopiero wtedy
kiedy dobieg³ go przyt³umiony odg³os lej¹cej siê wody.
- Locotta.
- Jake? Mówi Al. Przepraszam, ¿e tak wczeœnie ciê obudzi³em.
- Nie ma sprawy - warkn¹³ Locotta poirytowany szumem
elektronicznego urz¹dzenia szyfruj¹cego, sterowanego przez
komputer. Nienawidzi³ tego "skurwysyñskiego pud³a", jak je
nazywa³, lecz jednoczeœnie potrafi³ doceniæ jego u¿ytecznoœæ.
Przy stu siedemdziesiêciu miliardach mo¿liwych kodów szyfruj¹cych
obawa przed pods³uchem ze strony federalnych organów œledczych
odesz³a w przesz³oœæ. Przynajmniej tak¹ mia³ nadziejê. - Co siê
dzieje, Rosey?