05, Na skrzydłach Magii
Pomimo swoich dziwnych obyczajów, wierzeń i wyglądu Krakoth w końcu okazał się przyjacielem. Mimo to Arona nie chciałaby, żeby jej córka wpadła w ręce owych Gormvinów. Czyżby ich znienawidziła? Nie, gdyż nie zrobili jej nic złego. A gdyby zrobili? Może postępowali zgodnie ze swoimi potrzebami i swoją naturą? Czy można by nauczyć ich właściwego postępowania? Czy by to zaakceptowali? Chyba już nigdy nie spotka żadnego z Ropucholudzi. Udzielona jej lekcja musiała mieć rozleglejsze znaczenie.
Dziwne istoty, dziwny wygląd, dziwne obyczaje. Tej wiosny już się z tym wszystkim zetknęła i zetknie się w przyszłości. W jaki sposób? Z nienawiścią i strachem?
Przypomniała sobie słowa ciotecznej babki Einy: „Psy są córkami wilczyc, ale wzięłyśmy je do naszych domów, odpowiednio wychowałyśmy i teraz należą do naszych rodzin”.
Wilczyca porywa owce nie ze złej woli, tylko żeby nakarmić swoje młode. Czyż można ją za to nienawidzić? Działa przecież zgodnie ze swoją naturą. Ale kobieta musi strzec swoich owiec i córek przed głodną wilczycą.
Arona wspomniała mężczyzn i kobiety, których spotkała w zewnętrznym świecie. Czarownica powiedziała jej tak: „Kiedy wyczujesz, że coś jest nie w porządku, uciekaj”. Nie mówiła o zemście. „Daj każdemu psu po kąsku” — rzekła o ludziach, którzy nie sprawiali wrażenia drapieżnych.
Nie wszyscy mężczyźni są wilkami i nie wszystkie kobiety godne są miana człowieka, uświadomiła sobie dziewczyna. Czy taka była lekcja, jakiej udzieliły jej jaskinia i Ropucha? Że należy w stosunkach ze wszystkimi istotami uwzględniać ich potrzeby i naturę? Czy znaczy to, że trzeba unikać niebezpieczeństwa, ale nie nienawidzić i niepotrzebnie się nie bać? W jakiś sposób ta lekcja wydała się taka prosta, że mogłaby ją zrozumieć nawet mała dziewczynka. Z pewnością to wszystko okaże się bardzo pożyteczne w kraju cudzoziemców i przyda się w Lormcie.
Zastanawiając się nad przyszłością, okrążyła stromą skałę. Chyba nigdy nie była tak wysoko w górach. Pod jej stopami rozciągał się cały łańcuch górski, przesłonięty niebieskawoszarą mgiełką. Podniosła oczy i tuż przed sobą zobaczyła wielką kamienną budowlę. To był Lormt. Coś chwyciło ją za gardło. Ponagliła swojego muła i przejechała przez bramę.
To wszystko, co do nas przywiozła. — W głosie Nolar brzmiało rozczarowanie. — Och, skopiowałam wszystkie najwcześniejsze legendy. Ale czymże są dla nas zapiski z codziennego życia tej osady–więzienia, jeśli nie ciekawostką? — Poruszyła się w krześle i niecierpliwie odsunęła kosmyk włosów, którym musnął jej policzek łagodny wiosenny wiatr. — Chociaż teraz lepiej ją rozumiem… — dodała. — Kiedyś uważałam, że mój los jest gorzki, dopóki nie spotkałam Ostbora. Myślę jednak, że miałam szczęście, iż nie urodziłam się w wiosce Sokolników.
— Nie wszystkie wioski są do siebie podobne — odrzekłem. — Górski Sokół i jego ludzie nie wzbudzali takiej nienawiści i strachu w swojej kobiecej wiosce. Niewiele wiem o zwyczajach Sokolników, a i to głównie ze słyszenia i plotek. Więcej jednak wiem o mężczyznach i jestem pewien, że Górski Sokół nie mógł być tak okrutny ani żaden z jego żołnierzy.
— Możliwe, że to prawda — powiedziała z namysłem Nolar. — Mężczyźni są różni. Na przykład mój ojciec i Ostbor różnili się jak zima i wiosna. Niewykluczone wszakże, że te zapiski są więcej warte, niż mi się początkowo wydawało. Ci, którzy kiedyś będą się kontaktowali z krajankami Arony, skorzystają z nich jako przewodnika. A więc — Nolar się rozpromieniła — przynajmniej to wszystko na coś się przyda.
— Tak, zmiany zachodzą na naszych oczach. Dwa dni temu, kiedy pojechałem z Darrenem, by obejrzeć niedawno zasadzony młodnik, którym tak słusznie się szczyci, spotkałem pewnego Sokolnika…
— Czy był to posłaniec pani Uny, a może Górskiego Sokoła?
— Wręcz przeciwnie. Był to młodzieniec, który z własnej woli zmienił swoje życie i dobrze mu się wiedzie, chociaż nie przyszło mu to łatwo. Ma żonę i córkę, i uważa swoje życie, choć dziwne, za bardzo przyjemne. Osiedlili się w pewnej wiosce niedaleko stąd. Jest tam myśliwym. Uważam go za szczęśliwego człowieka. Myślę też, że powinniśmy urządzić spotkanie między Eirann, jego bardzo zdolną i ukochaną żoną, i Aroną, aby Arona mogła się przekonać, że zmiana sposobu życia nie musi dokonać się w przykry sposób. Ten Sokolnik nazywa się Yareth i zapowiedział swój przyjazd z rodziną jeszcze tej wiosny. Jego żona jest zielarką i chciałaby zasięgnąć porady w Lormcie.
Do tej wizyty jednak nie doszło, gdyż przeszkodziły jej Moce Ciemności. Podjęły próbę zgaszenia radości życia tego młodego myśliwego. Z jego rozpaczy, wściekłości, strachu i wreszcie triumfu narodziło się… Nie uprzedzajmy faktów. On zwyciężył, lecz Ciemność nas też zaatakowała.