Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Ale musi to zostać przeprowadzone zgodnie z wymogami prawa: żadnych spreparowanych dowodów ani przekupionych świadków. Będzie trzeba sprowokować strajkujących do prawdziwych zamieszek z użyciem broni palnej przeciwko urzędnikom Korony... tak, żeby byli ranni i zabici.
Jay nie wiedział, co o tym myśleć. Czyżby Armstrong sugerował, że to Jamissonowie powinni zorganizować rozruchy?
Ojciec jednak nie okazywał niepokoju.
- Oczywiście, sir - powiedział i spojrzał na Jaya. - Wiesz, gdzie można znaleźć McAsha?
- Nie - przyznał Jay i widząc grymas niezadowolenia na twarzy ojca dorzucił pośpiesznie: - Ale z pewnością się dowiem.
O brzasku Mack obudził Corę i kochał się z nią. Kiedy pachnąca tytoniowym dymem kładła się nad ranem do łóżka, pocałował ją tylko i z powrotem zasnął. Teraz on był rozbudzony, ona zaś rozespana. Ciało miała ciepłe i rozluźnione, skórę gładką, rude włosy splątane. Objęła go i cicho pojękiwała, a potem wydała okrzyk rozkoszy i odpłynęła z powrotem w sen.
Przyglądał się jej przez chwilę. Miała piękną, niewinną twarz - drobną, różową, o regularnych rysach. Ale jej styl życia bardzo mu się nie podobał. Musiała mieć chyba serce z kamienia, skoro zatrudniała dziecko w charakterze wspólniczki. Kiedy próbował z nią o tym porozmawiać, wpadała w gniew i zarzucała mu, że on też jest temu winny, bo mieszka u niej nie płacąc czynszu i je to, co ona kupuje ze swoich zdobytych niezgodnie z prawem dochodów. Westchnął i wstał.
Cora mieszkała na poddaszu zrujnowanej rudery znajdującej się na terenie składu węgla. Zajmował je swego czasu właściciel składu, ale wyprowadził się, kiedy się dorobił. Teraz na parterze mieścił się kantor, a strych podnajmowała Cora.
Mieszkanie składało się z dwóch pokoi. W jednym stało wielkie łoże, w drugim stół i krzesła. Sypialnia była pełna strojów, na które Cora wydawała wszystkie zarobione pieniądze. Esther i Annie miały tylko po dwie suknie - jedną do pracy, drugą na niedziele - Cora natomiast posiadała ich z dziesięć, wszystkie w jaskrawych kolorach: żółtym, czerwonym, jasnozielonym i brązowym, a do każdej dobrane kolorystycznie buciki, pończoch zaś, rękawiczek i chusteczek miała tyle, co prawdziwa dama.
Mack obmył twarz, ubrał się szybko i wyszedł. Po kilku minutach był już w domu Dermota. Zastał całą rodzinę Rileyów przy porannej owsiance. Uśmiechnął się do dzieci. Po każdym użyciu “kunduma” Córy zastanawiał się, czy doczeka się kiedyś własnych dzieci. Czasami myślał, że chciałby, by Cora urodziła mu dziecko, jednak kiedy przypominał sobie jej tryb życia, przechodziła mu na to ochota.
Rileyowie chcieli go poczęstować miską owsianki, ale podziękował, wiedząc, że im się nie przelewa. Dermot, podobnie jak Mack, był na utrzymaniu kobiety: jego żona zmywała wieczorami naczynia w kawiarni, a on w tym czasie zajmował się dziećmi.
- Jest list do ciebie - powiedział Dermot, wręczając Mackowi złożoną i zapieczętowaną kartkę papieru.
Mack od razu rozpoznał pismo. Bardzo przypominało jego. List był od Esther. Ogarnęło go poczucie winy. Miał oszczędzać dla niej pieniądze, a strajkował i był bez pensa przy duszy.
- Gdzie dzisiaj? - spytał Dermot. Dla ostrożności spotykali się codziennie w innym miejscu.
- W szynku na tyłach oberży “Głowa Królowej” - odparł Mack.
- Powiadomię wszystkich - mruknął Dermot, włożył kapelusz i wyszedł.
Mack otworzył list i zaczął czytać.
Esther miała dla niego mnóstwo nowin. Annie była w ciąży i jeśli urodzi się chłopiec, dadzą mu na imię Mack. Mackowi, nie wiedzieć czemu, łzy napłynęły do oczu. Jamissonowie drążyli nowy szyb w High Glen, na terenach posiadłości Hallimów. Za kilka dni spodziewano się jego ukończenia i Esther miała tam pracować jako tragarz. Była to zaskakująca wiadomość: Mack sam słyszał, jak Lizzie zarzekała się, że nie pozwoli wydobywać węgla w High Glen. Żona świątobliwego pana Yorka zapadła na jakąś gorączkę i umarła: nie była to wieść niespodziewana, bo żona pastora zawsze słabowała. A Esther nadal zamierzała opuścić Heugh, kiedy tylko brat przyśle jej pieniądze.