Tymczasem Ewa, rozpędzona i zwycięska, zaczęła go naciskać, by znalazł sobie lepszą pracę niż
bezproduktywne wykłady na akademii. Dzieciaki zaraz pójdą na studia, wzrosną wydatki. Adam
musi znaleźć sobie robotę, najlepiej za granicą, bo najwyższe stawki. Niech znajdzie cokolwiek.
Cokolwiek? Cokolwiek, byle coś robił... Adam uległ. Wyjechał na roboty do Irlandii. Zmieszany z
tłumem młodszych od siebie czuł się jak ślepy przewodnik, zagubiony na początku drogi. Wiesiu,
kumpel z uczelni, załatwił mu dobrą pracę przy wykończeniówce. Dużo się wtedy nauczył. Postawić
ściankę działową, ułożyć glazurę, terakotę, parkiet, zbić schody — nie ma problemu, tylko wysiłek i
precyzja, i trochę cierpliwości. Przyda mu się dzisiaj przy przebudowie domku.
Pracował tak dwa lata, odwiedzając rodzinę w święta. Ewa była wtedy dla niego nad wyraz miła.
Gdyby wiedział, że gdy on tam nad młotkiem, piłą, z gwoździami w zębach, to ona nad Baranem, pod
Baranem, z językiem Barana w język...
On harował w Irlandii, a Baran i Ewa spotkali się we wspólnym śnie o politycznej karierze. Dostali
się do rady miasta. W takim Kostyniu to wcale nietrudne. Wystarczy odrobina popularności, którą
Ewa miała wśród wyemancypowanych kobiet, kilka wywiadów w regionalnych gazetach, radiu czy
telewizji (wszyscy dziennikarze to przecież kumple, znajomi i znajomi znajomych), no i trochę
pieniędzy na podkupienie kilkuset głosów — pieniądze Adam skwapliwie przesyłał na konto
rodzinne. I jeszcze drobiazg: Ewę poparła partia, której regionalnym liderem był Baran.
Tak to Ewa twarda i nieugięta, stała się nagle uległa i miękka. Adam przyglądał się temu z
zażenowaniem. Jego żona, zimna intelektualistka, analityczny umysł przewidujący ewentualne
potknięcia i eliminujący je bez mrugnięcia okiem, ucząca ich synów beznamiętnej walki o swoje
(„Kochani chłopcy, w dzisiejszym świecie sumienie to antyk"), teraz rozpuszczała się w Baranim
uroku, zdominowana jego osobowością, zapatrzona w oblicze Pana!
A może po prostu zakochana?
Podczas przyjęcia w ogrodzie śmiała się z każdej anegdoty swojego chłopaka. Jednocześnie uważnie
przyglądała się reakcji Borusewicza, który wyraźnie z nią flirtował. Baran był na tyle tępy, że nic nie
widział poza czubkiem własnego nosa, ale jak każde zwierzę miał silnie rozwinięty instynkt.
Cokolwiek by się działo, czuł swoją przewagę nad emocjami Ewy. I choć Ewę podniecało
zainteresowanie Bo27 rusewicza, Baran wyczuwał, że to nic poważnego.
Dl
atego ze spokojem opowiadał kolejną anegdotę, tym razem ze wspinaczki, a Borusewicz i
Ewa swobodnie tarzali się w sosie erotycznej wyobraźni. Ewie zawsze schlebiało, gdy interesowali
się nią mężczyźni wykształceni. W dodatku u szczytu kariery i...
bogaci.
Adama mdliło. Chciało mu się płakać. Twardą gulę w przełyku próbował rozbijać kolejnymi łykami
piwa. Ciężko udawać twardziela, gdy szczęście i miłość, jakie do tej pory znaliśmy, okazały się
fałszywe. I nie były niczym więcej poza naszym wyobrażeniem o tym, jak powinny wyglądać.
Podszedł Adrian. Coś tam próbował zagadnąć.
Chyba nawet rozweselić, ale był zbyt zaaferowany imprezą i po chwili pozostawił ojca samemu
sobie.
Adamowi to bardzo odpowiadało. Przyglądał się z boku, właściwie bez udziału w zabawie. Widział
ruchome eksponaty, których przesunięcia można było rozpatrywać niczym ruchy figur na
szachownicy. Baran nosił się jak król, Borusewicz był hetmanem, a Ewa królową, czyli żeńską wersją
tej samej figury. Teściowa Adriana poruszała się między nimi ruchem skoczka, podobnie jak
złotowłosa piękność między dwoma braćmi, dwoma lauframi z przeciwnych drużyn, którzy mieli
sobie coraz więcej do powiedzenia. Ze skrzywionych ust, zaczerwienionych twarzy i gwałtownych
gestów można było wnioskować, że nie była to rozmowa dwóch braci, którzy powinni być
przyjaciółmi. Wrogość istniała między nimi, odkąd Adam pamiętał. Był już tym naprawdę zmęczony.
Dlatego uciekał w czasy odległe. Najbardziej lubił wspominać brata i jego grę na gitarze. Zanim