Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Na dowód czego powiem, że wyszła za pięć ósma z Pałacu Luksemburskiego w towarzystwie pani de Mouchy i pani de Pons, a wróciła o wpół do dziesiątej przywożąc z sobą pana de Broglie, który zajął przy stole miejsce regenta, daremnie oczekiwanego.
- Więc gdzie był regent?
- Regent?
- Tak.
- No, to już całkiem inna historia; zaraz się pan o niej dowiesz; posłuchaj i nie uroń ani jednego słowa; potem zobaczymy, czy będziesz twierdził, że policja ambasadora jest aż tak kiepska.
- Słucham.
- Nasz raport donosił, że regent zamierzał udać się wczoraj o trzeciej po południu na ulicę de la Seine do sali gry w piłkę.
- Tak.
- Udał się tam, ale nie minęło pół godziny, jak wyszedł trzymając chusteczkę przy oku: sam siebie uderzył rakietą w brew tak silnie, że rozciął skórę na czole.
- Och, więc zdarzył się wypadek?
- Słuchaj pan dalej. Wówczas regent, zamiast podążyć do Palais-Royal, kazał się zawieść do pani de Sabran. Czy wiesz, gdzie mieszka pani de Sabran?
- Mieszkała przy ulicy de Tournon; ale od chwili, kiedy jej mąż został ochmistrzem regenta, mieszka chyba na ulicy des Bons-Enfants, tuż koło Palais-Royal.
- Zgadza się. Otóż wydaje się, że pani de Sabran, dotrzymująca dotychczas wierności panu de Richelieu, poruszona wreszcie żałosnym stanem biednego regenta, postanowiła dać wyraz prawdzie głoszonej przez przysłowie: kto nieszczęśliwy w grze, ten szczęśliwy w miłości. O wpół do ósmej regent napisał ponoć w jadalni pani Sabran, u której wieczerzał, krótki bilecik, donosząc w nim panu de Broglie, że nie pojedzie do Pałacu Luksemburskiego i prosi, by Broglie go tam zastąpił oraz przekazał córce, diuszesie de Berry, gorące ojcowskie przeprosiny.
- Więc tą oto historyjką Broglie tak rozśmieszył nasze damy!
- Być może. Rozumiesz pan teraz...?
- Tak, rozumiem, że książę, nie posiadający daru rozdwajania się, nie mógł być jednocześnie u pani de Sabran i u swojej córki.
- I tylko tyle waćpan zrozumiałeś?
- Drogi księże, mówisz jak wyrocznia; wytłumacz, proszę.
- Przyjdę dziś wieczór o ósmej i zabiorę cię, mój panie, na ulicę des Bons-Enfants, gdzie pokręcimy się trochę razem. Wspomniane okolice przemówią za mnie.
- Ach! Ach! Już się domyślam... Będąc tak blisko Pallais-Royal, regent wróci tam pieszo; z domu pani de Sabran, wychodzi się także na ulicę des Bons-Enfants; o pewnej godzinie natomiast zamyka się wyjście z Palais-Royal na ulicę des Bons-Enfants. Chcąc tedy wrócić do siebie, regent będzie zmuszony obejść dziedziniec des Fontaines lub skierować się w ulicę Neuve-des-Bons-Enfants... i wówczas go mamy! Do kata! Jesteś, księże, wielkim człowiekiem i jeśli diuk du Maine nie uczyni cię kardynałem lub przynajmniej arcybiskupem, sprawiedliwości nie stanie się zadość.
- Liczę na to, przyznaję. Rozumiesz więc teraz, że musisz być gotów.
- Jestem gotów.
- Czy zorganizowałeś pan środki umożliwiające wykonanie...?
- Owszem.
- Porozumiewasz się zatem ze swymi ludźmi?
- Za pomocą jednego znaku.
- Czy aby ten znak nie może cię zdradzić?
- Niepodobna.
- W takim razie wszystko się doskonale układa. Trzeba nam teraz tylko zjeść śniadanie, bo tak bardzo spieszyłem się do ciebie z dobrymi nowinami, że na czczo opuściłem dom.
- Zjeść śniadanie, drogi księże? Łatwo ci to powiedzieć! Mogę waszą wielebność poczęstować jedynie resztkami wczorajszego pasztetu i kilkoma butelkami wina, które ocalały, jak mi się zdaje, na polu bitwy.
- Hm! Hm! - mruknął ksiądz. - Zróbmy coś lepszego, mój panie kawalerze.
- Jestem do usług.
- Zejdźmy na śniadanie do naszej zacnej gospodyni, pani Denis.
- Jakże to, u licha?! Ksiądz chce, żebym u niej śniadał? Czy ja z nią utrzymuję stosunki towarzyskie?
- Mnie to zostaw. Wprowadzę cię jako mego pupila.
- Będziemy musieli jeść coś ohydnego!
- Bądź pan spokojny; znam tę kuchnię.
- Ale cóż to za nuda, takie śniadanie!
- Pozyskasz przyjazną duszę, osobę znaną w tej dzielnicy ze znakomitych obyczajów i oddania dla rządu; no i wreszcie: kobietę niezdolną ukrywać u siebie konspiratora. Pojąłeś, waćpan?
- Jestem gotów się poświęcić, skoro idzie o dobro sprawy.