Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Och, to bardzo proste. W czasach Marii Teresy Etiopczycy robili na sporą skalę interesy z Imperium Ottomańskim, a oni mieli te talary drogą wymiany z Austrią. W Etiopii gruba i ładna srebrna moneta miała duże powodzenie. Eksploatowano tam złoża srebra, natomiast technika mennicza była w powijakach. Dlatego też zamiast bić własną monetę własnymi klockami, bito monety klockami kupionymi w Austrii, a wy­obrażającymi zmarłą przed siedemdziesięciu laty władczynię, którą zresztą miejscowi nie znający łacińskiego alfabetu uważali za królową Saby.
– Boże, co za mętlik – jęknął Jacek. – I długo oni tak?...
– Bardzo długo. Ostatnie wybito tuż przed detronizacją cesarza Hajle Sallasje. Komuniści wprowadzili tam swoje pieniądze, ale nadal poważni kupcy obracali talarami. Jeszcze dzisiaj najbardziej opłaca się wziąć ze sobą woreczek...
– Ale skąd je zdobyć? – zdziwiła się Zosia. – Przecież taka mone­ta w antykwariacie musi sporo kosztować...
– Autentyczna oczywiście. Ale pomysłowi Austriacy nadal biją tymi samymi stemplami talary na użytek turystów. Kosztują kilkanaście dola­rów.
– To dziwne bić monety obcym stemplem – powiedział Jacek. – U nas byłoby to chyba niemożliwe. Uśmiechnąłem się szeroko.
– Ależ tak. Zaczęło się już u zarania naszej państwowości. W Muzeum Narodowym w Krakowie znajduje się bardzo ciekawy egzemplarz denara Bolesława Chrobrego. Po jednej stronie widnieje na nim wizerunek naszego władcy i napis: BOLEZLAVVS DVX, a po drugiej stronie: ETELRED REX ANG.
– Bolesław książę? A to po drugiej strony co znaczył
– Etelred, król Anglików. Ale nie martwcie się. Są jeszcze ciekaw­sze egzemplarze. Mają po drugiej stronie napis ODDO albo OTTO.
– Na cześć Ottona III! – ucieszyła się Zosia. – To z okazji zjazdu gnieźnieńskiego, jak ta, którą znalazł we Fromborku Waldemar Batura, a wujek Tomasz mu ją wydarł?
– No, niezupełnie. Ta moneta nie powstała z okazji zjazdu w Gnieź­nie.
– A później? Gdy rozwinęło się nasze mennictwo chyba zrezygno­wano z używania cudzych stempli? – spytała Zosia.
– Niezupełnie. Podczas powstania w 1830 roku wybito w Warszawie monetę ozdobioną postacią mężczyzny trzymającego pęk strzał. Moneta miała udawać holenderski dukat. Udawała go tak doskonale, że po dru­giej stronie miała napis, oczywiście po flamandzku: “Zjednoczone Pro­wincje Niderlandów Północnych". O tym, że wybili ją polscy powstańcy świadczy jedynie maleńki polski orzełek umieszczony na awersie koło napisu.
Jacek westchnął. Podrzucił w powietrzu swoje znalezisko.
– Czyli droga żlebem jest dobra! Idziemy tropem hrabiego Alojze­go. O ile oczywiście on to zgubił. Ale chyba on?
– Po powstaniu styczniowym do karnych kompanii na Kaukazie tra­fiło wielu Polaków. Niektórzy z nich mogli zdezerterować i uciekać tędy do Lewantu albo do Turcji, która w tym czasie była z Rosją w stanie permanentnego konfliktu. Ktoś taki mógł zgubić polską monetę.
– Wujku, a może wciągnąć tego Admana do spółki? On nas wypu­ści, a my go za to zaprowadzimy do Arki? – rzuciła pomysł Zosia.
– Zaczekaj, drogie dziecko.
– Dziecko? – wściekła się.
– Adman jest komunistą i maoistą. Jak sądzisz, co zrobi gdy znaj­dzie Arkę Noego?
– Nawróci się?
– Obawiam się, że raczej zrobi wszystko, żeby nikt nigdy nie odnalazł statku. I tak na wszelki wypadek zlikwiduje wszystkich świadków. Poza tym wolę nie wchodzić w żadne spółki z tym gościem. Jak tam po wczorajszym? Wypoczęliśmy na tyle, żeby w razie czego powtórzyć wyczyn?
– Jasne – pisnęła Zosia. – Teraz gdy wiem, że jesteśmy na dobrej drodze!
– Czekaj, nie tak szybko. Czy wymyśliłaś już, jak przejść szczelinę? Tam było dziesięć metrów. Jeśli się nie mylę, rekord świata w skoku w dal to dziewięć metrów z ogonkiem.
– Ale oni muszą skakać przepisowo. Może nieprzepisowo da się dalej? – zastanawiał się Jacek. Westchnąłem z politowaniem.
– Grecy używali ciężarków zamachowych – przypomniała sobie Zosia.