Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

To nawet nie będzie takie trudne, posłuchajcie.
Przedstawił im cały plan działania, a gdy zapadł zmrok udał się do hacjendy i zapytał o hra-
biego, po czym wszedł do jego pokoju.
– Jestem synem sędziego z Sombretto, mam wam wręczyć ten pierścień.
Podał mu pierścień zdjęty z palca Mariano.
– Dzięki Bogu żyje! Co za nowiny macie dla mnie?
– Kilku mężczyzn, między nimi było dwóch Indian zostawiło u mego ojca seniorittę Józefę.
Uwięziono ją, jednak oni musieli zaraz potem wyruszyć, więc senior Mariano polecił mi ten
pierścień i kazał przekazać, że Józefę już złapano, a jej ojca niedługo pojmą.
Nowina ta szybko rozniosła się po hacjendzie, wszyscy się bardzo cieszyli. Nieznajomy wy-
słannik wcześniej udał się na spoczynek, gdy jednak tylko noc zapadła, zakradł się do pokoju
hrabiego, napadł na niego i związawszy sznurami spuścił nieprzytomnego przez okno. Tam
jego ludzie zabrali go natychmiast ze sobą.
Manfredo jakby nigdy nic ponownie udał się na spoczynek, a rano wcześnie wstał, pożegnał
hacjendero, od którego dostał jeszcze nagrodę za wspaniałe wiadomości i spokojnie odjechał.
Nikt nie przeczuwał co się stało, wiadomo było, że hrabia długo spał.
– Udało nam się, wszystko przebiegło znakomicie! – zawołał Manfredo do swoich. – Nie
zauważą jego nieobecności do południa, a my tymczasem będziemy już daleko. Naturalnie
ani im do głowy nie wpadnie podejrzewać mnie, bo przecież widzieli jak odjeżdżałem z ha-
cjendy. Ten piękny pierścień będzie mój. Hurra! Taki wielki diament. Rzetelnie na niego za-
pracowałem.
71
TAJEMNICZE POSŁANNICTWO
Nowy, świeży śnieg okrył całą ziemię, ostatnie płatki fruwały jeszcze w powietrzu ozdabia-
jąc swymi gwiazdkami przydrożne sosny i świerki.
Dzień dopiero wstawał, ale mimo tego widać było jakieś człowieka, który szedł w stronę
Kreuznach. Dziwny to był podróżnik. Miał na sobie krótkie, niebieskie spodnie, mocno poła-
tane, taki sam surdut, widocznie za mały, na głowie czapka bez daszka i wydawało się, że w
ogóle nie wraca uwagi na dający się we znaki chłód!
Twarz miał spaloną od wiatru i słońca, małe oczy patrzyły bystro i ciekawie przed siebie,
szczególną uwagę zwracał jednak jego nos, długi i zagięty jak dziób ptaka, jednak mimo tego
sprawiał sympatyczne wrażenie.
Właśnie dochodził do zakrętu, gdy ujrzał przed sobą drugiego człowieka, który tak jak i on,
mimo wczesnej pory szedł w tym samym kierunku.
Nie potrzebował zbytnio wytężać kroku, aby go dogonić, w jednej chwili podszedł, a obcy
zauważył go dopiero gdy się zrównali.
– Good morning, mister!
Mały człowiek obrócił się ze dziwieniem spoglądając na dziwaczną postać nieznajomego.
– No, dlaczego pan nie odpowiada? – spytał. – Czy dobrze idę? Ta droga prowadzi do Kreu-
znach?
Mały człowiek zdecydował się wreszcie odpowiedzieć, nie chcą widocznie zadzierać z tym
cudakiem.
– Dzień dobry. Ta droga rzeczywiście prowadzi do Kreuznach.
– Zna pan tę miejscowość?
– Znam.
– Mieszka pan tam może?
– Nie.
– A kim pan właściwie jesteś? – pytał dalej, obrzucają spotkanego ciekawym spojrzeniem.
– Weterynarzem, bardzo dobre zajęcie.
– Weterynarzem? Czyli, że ma pan sprawę w Kreuznach?
– Tak, zachorowała krowa, więc mnie wezwano.
– Głupstwo. Zastrzel ją pan i pozbędziesz się kłopotu.
Mały popatrzył na wysokiego z wyraźnym przerażeniem.
– Co pan wygaduje? Zastrzelić krowę?
– Naturalnie, ja już zastrzeliłem setki.
– No w to akurat nie uwierzę.
– Nie radzę, ja potrafię dochodzić swoich praw. Nawet siłą.
– Proszę tylko nie przesadzać – odburknął mały.
Nieznajomy zwęził usta.
– Pchtszhchch!
Gruby kawałek pogryzionego tytoniu przeleciał mu przez usta, tuż koło nosa małego czło-
wieka, tak że ten musiał się aż cofnąć.
– Do pioruna! – zaklął. – Proszę uważać gdzie pan pluje!
– O ja uważam! – odparł z flegmą nieznajomy.
72
Mały przyglądnął mu się jeszcze raz i z pewną obawą zapytał:
– Pan żuje tytoń?
– Tak.
– Dlaczego pan lepiej nie pali, albo nie zażywa tabaki?
– Palenie mi nie smakuje, a co do tabaki... żal mi mojego nosa.