Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Jednym słowem: męka?
— Chciałbym, żeby wiedział, że umiera i chciałbym, żeby wiedział dlaczego. To ro-
zumiem przez agonię.
— Chciałbyś zabić Raya sam?
— Chciałbym, żeby wiedział, że umiera przeze mnie.
— Aha — uderzyła pięścią w otwartą dłoń. — Nie chcesz, żeby zrozumiał jaki zły
jest. Masz to gdzieś. Chcesz, żeby wiedział, że nie może tak po prostu cię zranić i zwiać.
Przez to, kim jesteś...
118
119
— Nie może zrobić mi czegoś takiego i zwiać.
— Teraz tak mówisz.
Kiedy wsparła się na łokciu, jej złote włosy opadły z jednej strony twarzy. Jej oczy
były gorliwe i piękne.
— Pamiętam, jak Helen pouczała Laurę i mnie, jakim to prymitywnym uczuciem
jest chęć zemsty. Dokonaliśmy fajnego odróżnienia między zemstą a sprawiedliwością.
Pamiętam, jak myśleliśmy, jacy jesteśmy cywilizowani.
— Wy byliście cywilizowani, Ray nie.
— I to mnie obciąża — powiedział.
— Jest tak, jeśli myślisz, że tak jest.
* * *
Kolejny telefon odebrał w biurze. Właśnie weszła Louise Germane. Ciekaw był,
czego ona chce. Rozpoznał głos: „Tu Andes. Może pan nam złożyć jeszcze jedną wizy-
tę?” Nigdy nie dowiedział się, co chciała Louise.
To był czerwiec i Tony Hastings mógł już podróżować bez problemu. Jego trzecia
wycieczka z powrotem. Jechał samochodem przez cały dzień, a następnego siedział już
z Bobbym Andesem w górnym rzędzie ławek, od strony pierwszej bazy, przy boisku ba-
seballowym. Było niedzielne popołudnie. Drużyna gospodarzy na białych koszulkach
miała napis CHEVROLET, a goście, ubrani na szaro, obnosili nazwę Poleville, miasta
położonego piętnaście mil stąd w górę doliny. Boisko sięgało rzędu domów poza dru-
cianym ogrodzeniem. Ponad nimi znajdowało się urwisko z drzewami i dolina rozpo-
ścierająca się szeroko i równinnie po obu stronach. Z samochodów przy autostradzie
obserwowano mecz od strony trzeciej bazy i kiedy ktoś trafił, trąbiły klaksony.
W kapeluszu i ciemnych okularach, Bobby Andes, między deskami, rzucał niedo-
pałki na wydeptaną trawę, podczas gdy słońce błyszczało na jego wynędzniałej twarzy.
Wiał wiatr. Ciemne, deszczowe chmury z czarnymi spodami czaiły się ponad dwoma
krągłymi wzgórzami po drugiej stronie doliny. Wokół tych czarnych spodów prześwie-
cało słońce.
Obserwowali gracza gospodarzy, z numerem 19, który siedział na ławce poniżej
nich. Nie grał. Od czasu do czasu Tony mógł dojrzeć tylko tył jego kostiumu, pomię-
dzy głowami fanów z pierwszego rzędu. Numer 19 podskakiwał, niecierpliwy. Krzyczał
w stronę boiska. Raz odwrócił się i wyszczerzył zęby w stronę górnych ławek. Nie na tyle
był blisko, aby go rozpoznać. Miał opaloną twarz i małe rybie oczka. Nazywał się Ray
Marcus i ktoś uznał go za częstego kompana Lou Batesa i Steve’a Adamsa. Z powodu
opisu, porucznik był pewien, że to Ray Tony’ego. Ta możliwość przyprawiła Tony’ego
o chłód w słońcu.
Jako że nikt nie siedział w pobliżu, Bobby Andes opowiadał o tym Tony’emu, pod-
czas gdy na boisku gra toczyła się dalej. Opowiedział, jak dostał cynk od facetów „U
120
121
Hermana” i jak przesłuchanie Lou donikąd nie zaprowadziło. „U Hermana” to bar w Topping, trzydzieści mil od Grant Center. Ten Lou to głupi wół, z jedną jedyną stra-tegią: trzymać język za zębami. Koronkowa robota detektywów ujawniła, że Lou przy-
jechał z Kalifornii ze Stevem Adamsem, ale nic nie było w stanie zmusić go do wyzna-
nia, kim był jeszcze jeden gość w napadzie z Bear Valley. Co do sprawy Tony’ego, to nie
mógł być on, ponieważ podobno wtedy był w Kalifornii.
Bobby Andes opowiedział o żonie Lou w Kalifornii, która nie widziała go przez
półtora roku. Baba z wozu, koniom lżej. To także była dobra robota detektywa, odnale-
zienie jej, chociaż nie dało to żadnych użytecznych informacji. Lou mieszkał w Topping
z Patricią Cutler, która była niemal tak tępa i uparta jak sam Lou, choć nie do końca.
Jej minimalnie wyższa inteligencja poprowadziła ją ku ujawnieniu rzeczy, które twarda
głupota Lou utrzymywała w tajemnicy, jak na przykład przydatne przyznanie się, iż
nie byli w Kalifornii w zeszłym roku. A kiedy Bobby Andes uświadomił jej, że nie jest