Ponieważ żywi i umarli mogli poświadczyć z ręką na sercu, że jest to paczka, wysłana przez pocztę, listonosz nie kwapił się z odpowiedzią, tej zbędnej operacji wyjąć fajkę z ust. Z wielką, lecz milczącą powagą wskazał pani Marcie palce miejsce, w którym powinna położyć swój podpis, za czym wręczył jej zawiniątko.
- Czy pan by się czego nie napił? - zapytała ona ciekawie. u nóg, drgnął, wyjął z gęby i odrzekł z tłumionym wzruszeniem.
- O, i jak jeszcze!
Jest rzeczą godną podziwu, że pani Marta zadawała czasem i takie pytania, na które otrzymywała odpowiedź szybką, pewną i pełną zapału. Nie mogła jednak znaleźć dość prędkiej odpowiedzi na własne, gorączkowe pytania:
- Co to być może? Co to być może?
Zdrowy rozum podszepnął jej roztropną radę, żeby pokruszywszy krwawe pieczęcie i potargawszy pogmatwane sznurki, zajrzeć do wnętrza tajemnicy.
Zdumionym jej oczom ukazała się butelka, a sądząc z treściwych na niej napisów, wdowa po wódce, zwanej „wyborową”. Nie było w niej bowiem wódki. W butelce, starannie zakorkowanej i zalakowanej, tkwił papier, zapewne list.
- Ale dlaczego w butelce? - szeptała zdumiona pani Marta.
Spojrzała dookoła, jak gdyby szukając tego, co jej miał na to odpowiedzieć. „Cicho wszędzie, głucho wszędzie…”
- Czy ja mam to otworzyć? - zapytała pani Marta panią Martę.
Pani Marta odpowiedziała rozsądnie pani Marcie, że jeśli tego nie uczyni, nie dowie się nigdy o dręczącej tajemnicy butelki.
Stało się!
Z trudem, drżącymi rękami, wydobyła papier, wygładziła go i zaczęła czytać. Blask słońca wpadł przez otwarte okno i pełzał po liście, jak gdyby chciał go odczytać również.
List brzmiał:
„Najdroższa, uwielbiana, wzniosła, jedyna, promienista ciociu!…
- Dlaczego „promienista”? - szepnęła ciocia.
„Niech Cię nie zdziwi nasza niezmierna przezorność, która nam kazała ważny ten list zamknąć we flaszce. Jak o tym wszyscy wiemy, w tych okolicach, w których leżą Twoje włości, zdarzają się dwa razy do roku ogromne powodzie. Gdyby się to właśnie teraz stało, list nasz byłby narażony na wielkie niebezpieczeństwa, przeto zwyczajem rozbitków, powierzających ważne pisma burzliwemu morzu, staramy się list nasz zabezpieczyć na wszelkie sposoby. Stąd ta flaszka po wódce. Nie my jednak wypiliśmy jej zawartość. My pijamy jedynie wodę źródlaną, sok z marchwi, a w dniach obfitych kwaśne mleko. Pustą butelkę otrzymaliśmy w podarunku od pewnego znakomitego pisarza, który w ten sposób chciał wesprzeć naszą młodość. Teraz Ty butelkę tę racz przyjąć, o promienista ciociu!
- Ale dlaczego „promienista”? - zdumiała się ciocia po raz drugi.
„…Wysyłają w takim zamknięciu to pismo, też w sposób jak najpewniejszy jego głęboką tajemnicę. o trzykroć wspaniała ciociu! Błagamy Cię, abyś w tej jeżeli bowiem będziesz czytać może się zdarzyć, że upadniesz ze zdumienia. Zdarzyło się bowiem coś, czego rozum ludzki wyjaśnić nie zdoła. Z trwogą powierzamy to papierowi, który się może dostać w niepowołane ręce. Spal przeto to pismo natychmiast po przeczytaniu, a popioły porozrzucaj we cztery strony świata! A zanim papier spalisz, zajrzyj wpierw do pieca…”
- Dlaczego ja mam zaglądać do pieca? zakrzyknęła zdumiona pani Marta.
A list odrzekł:
„…bo może i tam siedzi kto ukryty, ktoś, co czyha na tajemnicę! Czuj duch! Miej sto par oczów i jeszcze więcej uszów! Stań się lisem i wężem! Pamiętaj, wspaniała ciociu, że pochodzisz z rodu Mościrzeckich! A dlaczego?”
A dlaczego? - powtórzyła ciocia jak echo.