Na zewnątrz byłem tu raptem tydzień . Nic o Anglii nie wiem i nie muszę.
Cossie przesunął figurę.
— Szach. I jeszcze jedno. Ostatnio kumplowaleś się ze Siadem co nie? Dużo z sobą gadacie.
— Pomaga mi w rosyjskim — odparłem, przesuwając króla.
— Z tym już koniec — oznajmił sucho. — Trzymasz się od niego z daleka, albo nie ma sprawy. I to bez względu na to, ile masz forsy.
Spojrzałem na niego zdumiony.
— Co jest, do cholery...
— Tak ma być i kropka — stwierdził, nie podnosząc głosu. Przesunął laufra.
— Szach.
— Tylko mi nie wciskaj kitu, że chłopaki takie patriotyczne. — Roześmiałem się. — O co biega?
— Powinieneś mieć więcej rozumu i nie zadawać takich pytań . Rób, co ci mówię. — Odwrócił się do przechodzącego obok Smeatona.
— Wiesz pan co? Rearden prawie mnie wykończył — kłamał jak z nut — Ma szansę w turnieju.
Smeaton popatrzył na niego pustym wzrokiem i poszedł dalej.
III
A więc gra się zaczęła. Czułem, jak rośnie we mnie napięcie, tym razem spowodowane nadzieją, a nie beznadziejnością. Przy szorowaniu stołów w holu zacząłem sobie nawet podśpiewywać i nigdzie niczego nie zawalałem. Smeaton spoglądał na mnie z aprobatą, bądź z czymś, co temu najbliższe. Stawałem się wzorowym więźniem.
Usłuchałem żądań Cosgrove’a i odsunąłem się od Slade’a, który od czasu do czasu posyłał mi pełne wyrzutu spojrzenia. Nie wiedziałem, dlaczego Cossiemu na tym zależało, ale nie była to odpowiednia pora, żeby się o cokolwiek wykłócać. Mimo wszystko w duchu żałowałem Slade’a, bo nie miał w tym mamrze za wielu przyjaciół.
Nie spuszczałem z Cossiego oka. Obserwowałem dyskretnie, z kim rozmawia i z kim się koleguje. Stwierdziłem, że jest jak zawsze luźny, zachowuje się swobodnie, ale ponieważ wcześniej dokładnie mu się nie przyglądałem, nie mogłem tego wiedzieć na pewno.
Po dwóch tygodniach podszedłem do niego w czasie zajęć dowolnych.
— Może byśmy zagrali partyjkę, Cossie? Spojrzał na mnie obojętnie.
— Spadaj stąd, głupi palancie. Nie chcę się z tobą w nic wplątywać.
— Już się wplątałeś — warknąłem. — Dopiero co nagabywał mnie Smeaton. Chciał wiedzieć, czy biorę udział w turnieju, czy nie. Ciekawiło go też, czy zrezygnowałem ze swoich lekcji i czy w ogóle odpuściłem rosyjski.
Zmrużył oczy.
— No dobra. Chodźmy tam — zdecydował. Rozłożyliśmy szachownicę.
— Są jakieś wiadomości?
— Powiem ci, jak będą. — Był w kiepskim humorze.
— Słuchaj, Cossie, denerwuję się. Słyszałem, że skończyli już to specjalne więzienie, to na Isle of Wight. Boję się, że mnie tam przeniosą. Mogą mnie w każdej chwili załatwić. Rozejrzał się po holu.
— Takich spraw nie da się poganiać, tu trzeba skomplikowanych przygotowań . Jak myślisz, za co zapłaciłeś tych pięć tysięcy? Tylko to żeby przeskoczyć mur? Nie, tu trzeba zorganizować całą trasę przerzutu. — Przesunął figurę. — Nie za wiele ci umiem powiedzieć, ale o ile wiem, za każdym razem robią to inaczej. Nie powtarzają schematów, kapujesz? Kto jak kto, ale ty, Rearden, powinieneś to wiedzieć najlepiej.
Wbiłem w niego wzrok.
— Widzę, że ktoś mnie sprawdzał. Przyglądał mi się zimno.
— A co myślałeś? Tak, część z tych pięciu patoli poszła na to, żeby cię sprawdzić. Chłopakom zależy na bezpiecznej robocie. Masz ciekawą przeszłość, Rearden, i nie wiem, dlaczego wpadłeś akurat teraz.
— Wszystkim się zdarza — odparłem. — Ktoś mnie sypnął glinom. Tak jak i ciebie, Cossie.
— Ale ja wiem, kto mnie sprzedał — rzucił dziko. — I ten sukinsyn zapamięta to do końca swoich dni. Niech no tylko stąd wyjdę!
— Lepiej załatw sprawę, zanim wyjdziesz — doradziłem. — Masz tu alibi doskonałe. Siedzisz w pudle, no i minęło już tyle czasu, że wścibole raczej o tobie nie pamiętają.
Uśmiechnął się niechętnie.
— Ciekawe pomysły miewasz, Rearden.
— I skąd wiesz, że ja nie wiem, kto mnie podprowadził? — spytałem. — Problem w tym, że ja nie mam kontaktów na zewnątrz. Gdybym miał, to bym załatwił mały wypadek.
— To się da zrobić. Chcesz? — zaproponował.