Teraz
nagle wszystko wróci³o. Nie spodziewa³a siê, ¿eby ta wiadomoœæ
tak samo poruszy³a Mazzica i mia³a racjê.
– Te¿ mi rewelacja – wzruszy³ ramionami. – Ledwie ostatnia
burza ogniowa wypali³a siê na powierzchni, by³a to wiod¹ca teo-
ria. – Ale teraz to ju¿ nie teoria. Istnieje dowód odzyskany z wy-
sadzonego magazynu Imperatora na planecie Wayland.
– Którego nie masz – przypomnia³ mu Mazzic, zastanawiaj¹c
siê, ile razy tamten zd¹¿y³ ju¿ wszystko opowiedzieæ.
– Ale to nie koniec – sykn¹³ Lak Jit, pochylaj¹c siê tak nisko,
¿e rogami prawie dotkn¹³ czo³a Mazzica. – Teraz wiadomo, dla-
czego tak ³atwo im posz³o: generatory planetarnego pola zosta³y
uszkodzone… przez grupê Bothan.
– Doprawdy – Mazzic spojrza³ wymownie na Shadê. – Znasz
ich personalia?
– Niestety nie: ta czêœæ dokumentu okaza³a siê zbyt uszko-
dzona, by mój czytnik by³ w stanie j¹ odczytaæ – Lak Jit wyprosto-
wa³ siê. – To zreszt¹ nie ma znaczenia: Bothan czeka naprawdê
ciê¿ki okres, a sprytny cz³owiek interesów mo¿e sporo zarobiæ,
wiedz¹c o tej nieuchronnej destabilizacji. Nieprawda¿?
– W rzeczy samej – zgodzi³ siê Mazzic, spogl¹daj¹c na Shadê
i unosz¹c brew. – Shada, odprowadzisz naszego przyjaciela?
– Nie ma potrzeby – zaprotestowa³ Lak Jit, siêgaj¹c po monety.
Shada unios³a siê lekko i uderzy³a go kantem d³oni w nasadê
lewego rogu.
Devaronianin pad³ bez jednego dŸwiêku na stolik, prawie roz-
lewaj¹c napój Mazzica. Wywo³a³o to przelotne zainteresowanie
Barabela i pary Doorsów. Zainteresowanie szybko przeminê³o, jako
¿e trac¹cy przytomnoœæ z przepicia nikogo w tym lokalu nie dzi-
wili.– On nie… – upewni³ siê os³upia³y Cromf.
– Pewnie, ¿e nie jest – Mazzic pochyli³ siê i stukn¹³ lekko trzy
razy w jedn¹ z igie³ Shaddy. – Nikt nam nie zap³aci³ za jego œmieræ.
Do sto³u przepchn¹³ siê Griv.
– Gotów? – upewni³ siê.
– Gotów – potwierdzi³ Mazzic, zgarniaj¹c monety.
Wrêczy³ Cromfowi cztery, resztê schowa³ do wewnêtrznej kie-
szeni.
73
– Wynieœ go do speedera – poleci³.
Griv przerzuci³ sobie nieprzytomnego przez ramiê i przepchn¹³
siê do wyjœcia.
– Strata czasu – oceni³ Mazzic, wstaj¹c i podaj¹c d³oñ dziew-
czynie. – Musimy siê trochê potargowaæ z Talonem o nagrodê, ¿e-
byÂœmy nie wyszli na zero na tym interesie.
– Nie skorzystamy na tym?
– Nie wyg³upiaj siê: kogo mo¿e obchodziæ planeta zniszczo-
na pó³ wieku temu? – zdziwi³ siê, bior¹c j¹ pod ramiê.
– Nikogo… – odpar³a z gorycz¹. – Masz racjê: nikogo.
Caamas i Emberlene.
Trwa³o to chwilê. Disra spaceruj¹cy za swym biurkiem oce-
nia³ to na co najmniej dwukrotne przeczytanie i stara³ siê, by jego
zniecierpliwienie by³o widoczne. W przeciwieñstwie do zdener-
wowania. W koñcu jednak czterej kapitanowie skoñczyli lekturê.
– Z ca³ym szacunkiem, ekscelencjo, ale ta propozycja jest
niewiarygodna – odezwa³ siê znany z porywczoœci kapitan Traz-
zen, dowódca „Obliteratora”. – Nie mo¿e pan tak po prostu za-
braæ czterech niszczycieli klasy Imperial ze stanu floty sektora
i spodziewaæ siê, ¿e pozosta³e si³y zdo³aj¹ skutecznie broniæ jego
granic.
– W dodatku, z ca³ym szacunkiem ma siê rozumieæ, nie wy-
daje mi siê, aby mia³ pan prawo nakazaæ te loty – doda³ kapitan
Nalgol, dowódca „Tyrannica”, obracaj¹c na palcu pierœcieñ z her-
bem rodu Kuat, który stale nosi³. – Wszystkie misje w przestrzeni
Nowej Republiki musz¹ mieæ osobist¹ aprobatê admira³a Pella-
eona. Czyli inaczej mówi¹c, tylko on mo¿e wydaæ rozkaz.
– Mo¿e tak, a mo¿e nie – parskn¹³ Disra. – Od³ó¿my chwilo-
wo ten problem. Macie panowie jeszcze jakieœ pytania?
– Ja mam pytanie dotycz¹ce tego zadania w pobli¿u Mori-
shim – odezwa³ siê kapitan Dorja, dowódca „Relentless”. – Kon-
kretnie, co to za jednostka kurierska, o której przechwycenie mnie
pan prosi?
– Prosi? – Disry omal nie zatchnê³o z wœciek³oœci. – Prosi?
– Tak, ekscelencjo, bo rozkazywaæ mi nie ma pan prawa – od-
par³ Dorja. – Kapitan Nalgol ma racjê: jako zwierzchnik si³ zbroj-
nych sektora Braxant mo¿e pan rozkazywaæ jednostkom floty tyl-
ko w kwestiach operacji na obszarze tego sektora. Zadania w tak
74
odleg³ych miejscach jak Morishim czy Bothawui wykraczaj¹ poza zasiêg pañskich kompetencji.
– Rozumiem – Disra zrobi³, co móg³, i zwróci³ siê do ostat-
niego oficera. – A pan, kapitanie Argona, jest pan jakoœ dziwnie
milcz¹cy.
– „Ironhand” naturalnie mo¿e polecieæ tam, gdzie pan chce,
niemniej jednak zgadzam siê z ocen¹ kapitana Trazzena: zabranie
czterech z szesnastu niszczycieli wchodz¹cych w sk³ad floty sek-
tora jest posuniêciem wymagaj¹cym dok³adniejszego przemyœle-
nia – odpar³ spokojnie zapytany.
– Zw³aszcza ¿e trzy z nich maj¹ do wykonania zadanie w sys-
temie Bothawui, które zajmie w najlepszym wypadku kilka tygo-
dni – doda³ Trazzen. – A którego charakter wyklucza mo¿liwoœæ