Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Pominąwszy fakt, iż ilustruje ono znaczenie i potęgę Tiktaktora. Człowiek imieniem Marshall Delehanty otrzymał z biura Tiktaktora zawiadomienie o wyłączeniu. Odebrała je jego żona, a przyniósł je ubrany na szaro wazeliniarz-kopidół, wręczając z tradycyjnym „wyrazem smutku”, ohydnie przylepionym do twarzy. Wiedziała, co to jest, nawet bez rozpieczętowywania. To był liścik miłosny, bezbłędnie przez każdego rozpoznawany. Zabrakło jej tchu. Trzymała zawiadomienie tak, jakby to była szklana płytka skażona botulizmem i modliła się, aby to nie było do niej. Niech to będzie do Masha – pomyślała brutalnie, lecz realistycznie – albo do któregoś z dzieci, „lecz nie do mnie, błagam, dobry Boże, nie do mnie”. Później otworzyła – i to było do Masha; i zarazem przeraziło ją to i napełniło ulgą. Następny kawalerzysta w linii był trafiony.
– Marshall! – wrzasnęła. – Marshall! Anulacja! Marshall! O mój Boże, Marshall, co my poczniemy, co my poczniemy, co my pocz... Marshall, omójbomarshall... – i w ich domu słychać było tej nocy darcie papieru i czuć było strach, i zapach obłąkania dobywał się z komina i nie mogli nic, absolutnie nic na to wszystko poradzić.
Lecz Marshall Delehanty popróbował ucieczki. Rankiem następnego dnia, kiedy nadszedł czas wyłączenia, był głęboko w lesie, dwieście mil stamtąd. W biurze Tiktaktora wymazano jego kardiopłytę i Marshall Delehanty w biegu wywrócił się, jego serce stanęło, krew zastygła w drodze do mózgu. I już nie żył. To wszystko. Na mapie jego dzielnicy w gabinecie Tiktaktora zgasła jedna lampka. Jednocześnie nadano komunikat do powszechnej kolportacji. Zgodnie z nim, Georgette Delehanty została wpisana na listę zasiłków do czasu ponownego zamążpójścia. Na tym kończy się ta dygresja. I to jest cały jej sens. Tylko nie śmiejcie się – bo to samo przydarzyło by się Arlekinowi, gdyby Tiktaktor odkrył jego prawdziwe nazwisko. To nie jest zabawne).
Handlowym poziomem miasta zawładnęły czwartkowe barwy kupujących. Kobiety w kanarkowożółtych chitonach i mężczyźni w obcisłych, skórzanych pseudotyrolskich trykotach (wyjąwszy baloniaste spodnie).
Gdy na wierzchołku znajdującego się właśnie w budowie Centrum Sprawnych Zakupów pojawił się Arlekin i przytknął do ust swój róg, wszyscy natychmiast go zauważyli. Podczas gdy gapili się na niego, on, szyderczo się uśmiechając, jął im wymyślać:
– Dlaczego pozwalacie im, by wam rozkazywali? Dlaczego pozwalacie pędzić się, poganiać niczym mrówki? Używajcie czasu! Powałęsajcię się trochę! Cieszcie się słońcem i wiatrem, pozwólcie, by życie was niosło własnym rytmem! Nie bądźcie niewolnikami czasu! To piekielny sposób umierania, powoli, po kawałku... Precz z Tiktaktorem!
– Co to za dziwak? – zastanawiała się większość kupujących. Co to za dziwak? Och, spóźnię się, muszę już lecieć...
Ekipa budowlana Centrum Zakupów otrzymała pilne polecenie z Urzędu Najwyższego Temporatora; na szczycie ich wieży znajduje się niebezpieczny kryminalista znany jako Arlekin i potrzeba niezwłocznej pomocy w jego ujęciu i aresztowaniu. Załoga odmówiła – straciliby czas w stosunku do swego harmonogramu. Jednakże Tiktaktor pociągnął za odpowiednie nitki rządowej machiny i nadszedł rozkaz, by rzucili robotę i łapali tego bałwana za rogiem, na wieży. Więc tuzin z okładem krzepkich robotników zaczęło się ładować na platformy budowlane i po uruchomieniu antygrawów powoli jęli się ku niemu wznosić.
Po natychmiastowym pogromie (w którym, dzięki Arlekinowej dbałości o bezpieczeństwo, nikt jednak nie został poważnie raniony), robotnicy próbowali jeszcze przegrupować się i zaatakować powtórnie – było już jednak za późno. Zniknął.
Wszystko to jednak zgromadziło niemały tłumek i w rezultacie Cykl Zakupów został poważnie naruszony na wiele godzin. Na wiele godzin! W ten sposób zapotrzebowanie systemu zmalało i przedsięwzięte zostały specjalne środki do odpowiedniego przyspieszenia tego cyklu przez resztę dnia. Skoro jednak system raz ugrzązł, a następnie został podpędzony, sprzedano zbyt wiele zaworów przelotowych, zbyt mało kołysanek, co oznaczało, że Wskaźnik Planowej Sprzedaży został zupełnie zawalony. Do sklepów trzeba było nieustannie dostarczać coraz nowe pojemniki z Miażdżnikiem dla artykułów wycofanych ze sprzedaży – podczas gdy normalnie, na każdy sklep przypadał jeden pojemnik na trzy, cztery godziny. Spiętrzyły się towary, splątały się dostawy dalekosiężne i, w końcu, odczuł to nawet przemysł gadżetowy.
– Nie wracać mi tu, zanim go nie dostaniecie – rzekł Tiktaktor bardzo spokojnie, bardzo szczerze, niesłychanie groźnie.
Zastosowali psy. Zastosowali sondy. Zastosowali krzyżnikowanie kardiopłyt. Zastosowali namiotyzm. Zastosowali przekupstwo. Zastosowali nalepcowanie. Zastosowali straszenie. Zastosowali prześladowania. Zastosowali tortury. Zastosowali agentów. Zastosowali policję. Zastosowali śledzenie-z-porwaniem. Zastosowali omamniki. Zastosowali system nowych bodźców zainteresowania. Zastosowali daktyloskopię. Zastosowali „Bertillona”. Zastosowali spryt. Zastosowali zdradę. Zastosowali podstępy. Zastosowali Raoula Mitgonga, lecz on wiele nie pomógł. Zastosowali fizykę stosowaną. Zastosowali techniki kryminologiczne.
I – co za cholera – złapali go.
Ostatecznie: nazywał się Everett C. Marni i był niczym więcej, jak tylko człowiekiem pozbawionym poczucia czasu.