Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

— Pewnie, że wiem, że to nie było samobójstwo! Gdybyś
znał szwedzki, wiedziałbyś, że rozmawiałem z ekspertem grupy dochodzeniowej,
która jest już w Grandzie. Powiedziałem mu, żeby przesłał swój raport bezpo-
średnio do mnie najszybciej, jak to możliwe. Nikomu innemu nie pozwolę do
niego nawet zajrzeć. I sam osobiście podam zawarte w nim wnioski do wiado-
mości dziennikarzy, którzy zjechali się tu tłumnie z całego świata w nadziei na informacje z „konferencji gospodarczej”. To dopiero będzie bomba!
— Syndykat dobierze ci się do skóry — ostrzegł Beaurain, przyznając się
w duchu sam przed sobą, że jednocześnie wystawia przyjaciela na próbę. Taką to atmosferę zdrady i strachu wytworzyła wokół siebie ta niewidzialna organizacja.
Odpowiedź Fondberga zawstydziła go.
— Mylisz się, przyjacielu! To ja dobiorę się do skóry Syndykatowi! Dopusz-
czając się tego morderstwa popełnili wielki błąd. Wydawało im się, że mają dość wpływów, aby zgnieść w zarodku każdą próbę oficjalnego dochodzenia. Przeoczyli fakt, że jednak ktoś może wkroczyć. Ja.

* * *
W ciągu następnych kilku dni wydarzenia toczyły się w oszałamiającym tem-
pie. Otrzymawszy pilną depeszę Beauraina, którą Stig Palme wysłał przez nadaj-
nik ukryty w piwnicy pewnego domu w Strängnäs, kapitan „Bucky” Buckmin-
ster podniósł kotwicę i wypłynął z Kopenhagi na Bałtyk kursem na południowy
wschód.
— Mamy czekać w pobliżu Trelleborga — powiedział do Andersona, pierw-
szego pilota ogromnego Sikorsky’ego, którego wieźli ze sobą na płycie lądowiska.
— Tuż poniżej linii horyzontu, żeby nikt nas nie wypatrzył ze szwedzkiego brze-gu.
— Ćwiczymy coś po przybyciu na miejsce? — spytał Anderson.
— Tak. Intensywny trening na motorówkach i pontonach z silnikami. Właści-
wie na wszystkim, co pływa, a co mamy w ładowni. Płetwonurkowie dopinają zaś
na ostatni guzik techniki walki podwodnej.
205
* * *
— Hrabina d’Arlezzo, prezeska rady nadzorczej znanego konsorcjum ban-
kowego, którą znaleziono martwą w łazience jej apartamentu w Grand Hotelu,
została, zdaniem światowej sławy patologa, profesora Edwina Jacoby. . .
Harry Fondberg, przemawiający na konferencji prasowej, zwołanej niemal
bez uprzedzenia — do zatłoczonej sali wciąż przeciskali się nowi dziennikarze
— miał spory zmysł dramatyczny, który teraz w pełni wykorzystywał. Beaurain
obserwował go ze swego miejsca w końcu sali. Kiedy Fondberg zawiesił głos,
wszystkie głowy wyciągnęły się w jego stronę. Głowy reporterów najpoczytniej-
szych międzynarodowych gazet i magazynów, największych stacji radiowych i te-
lewizyjnych.
— . . . Zamordowana!!!
Powstał galimatias nie do opisania. Niski, zażywny szef Säpo czekał, aż tłum
w sali przestanie się kłębić — część dziennikarzy pędziła już do telefonów, żeby zdążyć z sensacyjną wiadomością przed oddaniem do druku najbliższego wydania. Pod względem urody hrabinę d’Arlezzo porównywano z Sophią Loren, pod
względem wpływów finansowych z Onassisem. Kiedy pierwszy rozgardiasz przy-
cichł, Fondberg bez najmniejszych skrupułów dalej podgrzewał nastrój na sali aż do wrzenia. . . Teraz było już za późno, już nikt nie był w stanie zatuszować sprawy. To był pierwszy z ciosów, jakie obiecał zadać Syndykatowi.
— Za chwilę profesor Jacoby wyjawi państwu powody, dla których uważa,
że to rzekome samobójstwo zostało sfingowane, że nie można go było popełnić
tak, jak to upozorowano, chcąc wprowadzić policję w błąd. A może powinienem
państwu powiedzieć, że pewna potężna grupa przestępcza, o międzynarodowych
powiązaniach, była tak zadufana w swoje wpływy, że ani przez chwilę nie do-
puszczała do siebie myśli, aby ktokolwiek poważył się dochodzić prawdy?

Podstrony