Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Niestety pierwszy okazał się znacznie
większy od drugiego.
scand
Chyba nie wyrzuci mnie za burtę, jeżeli zjawię się z dwoma
walizkami? Ale może wyrzucić jedną z walizek, odpowiedziała sobie
w duchu, a na jej twarzy pojawił się uśmiech rozbawienia. Może
dlatego tak bardzo mi się podoba. Bo mi nie nadskakuje. Traktuje
mnie serio. Jest taki...
Usiadła na łóżku, przestraszona własnymi myślami. Przecież
chyba się nie zakochałam? Nie może się w nim zakochać. Prędzej czy
158
Anula
później będzie musiała podjąć własne życie, w którym nie ma dla niego miejsca. Ale czy na pewno?
- Na pewno - odpowiedziała na głos. - Nie mogę kochać
człowieka, którego nie mogę zabrać do Waszyngtonu. Ale mogłabym
go kochać, żeglując z nim. po świecie.
- Masz źle w głowie.
Czyżby? Aby się nad tym dłużej nie zastanawiać, wróciła do
pakowania. Włoży rzeczy absolutnie niezbędne do jednej walizki, a te,
bez których ostatecznie może się obyć, do drugiej. W najgorszym
razie zrezygnuje z drugiej. W ostatniej chwili do rzeczy niezbędnych
dorzuciła swoje najbardziej wystrzałowe sandały.
To z kolei przywiodło jej na myśl kwestię finansowania
wspólnej wyprawy. Miała karty kredytowe i książeczkę czekową,
alous
które rzecz jasna włożyła do pierwszej walizki. Pamiętając jednak, jak
się Joe zachowywał w restauracji w Portimao, doszła do wniosku, że
przy regulowaniu rachunków będzie musiała zachowywać daleko
idącą dyskrecję.
Kiedy w pół godziny później rozejrzała się wokół siebie,
scand
wszystkie rzeczy były spakowane, a w pokoju panował idealny
porządek. Pomyślała jeszcze, że przed i odpłynięciem byłoby fajnie
pobaraszkować z Joem na pokładzie albo w kajucie, po czym zbiegła
na dół i przyłączyła się do zgromadzonego w salonie towarzystwa.
Brakowało paru osób. Jake i Tara zdążyli już wyjechać. Wraz z
nimi znikła dwójka ochroniarzy. Jimmy Robinson, z którym Honey
159
Anula
nie miała okazji wcześniej się przywitać, wziął ją serdecznie w ramiona.
- Jak się ma moja utrapiona sympatia? - spytał.
- Utrapiona jak zawsze - odparła z wesołym uśmiechem, ale w
tej samej chwili dostrzegła zakłopotane spojrzenie Marcusa, więc
wyzwoliła się z objęć Jimmy'ego i podeszła do brata, by się z nim
pojednać.
Bez słowa objęła go i ucałowała w policzek.
- Czy to pocałunek śmierci? - zażartował Marcus.
- Nie, ten zachowuję na następny raz, jeżeli znowu wejdziesz mi
w drogę. - Nadal trzymała go w objęciach. - Zawsze myślałam, że ty
jeden wiesz, kim naprawdę jestem. Nie psuj tego.
- Nigdy dotąd nie zniżałaś się do podsłuchiwania.
alous
- Może powinieneś wiedzieć, że słyszałam wszystko, co robiłeś
w swoim pokoju z Mary Beth, kiedy miałeś siedemnaście lat.
Marcus parsknął śmiechem.
- Też coś! I tak nic z tego nie wyszło.
- Ale bardzo się starałeś. Więc na przyszłość nie udawaj
scand
świętoszka.
- Och, odczep się!
- Nie lubimy przyznawać się do winy?
- No dobrze, przepraszam - odparł ze skruszoną miną.
- Dziękuję. W takim razie coś ci powiem. - Nachyliła mu się do
ucha. - To nie jest zwykła przygoda, Marcus. Przy nim czuję się sobą.
Nie muszę udawać. Nie martw się o mnie.
160
Anula
Kwadrans później towarzystwo zasiadło do stołu. Kolacja
upłynęła spokojnie, w pełnej harmonii. Wobec obecności Honey, jej
rodziców i Jimmy'ego o Koalicji nikt, rzecz jasna, nawet nie
wspomniał.
Po kolacji Honey wymknęła się na górę, nie czekając na kawę.
Czas do zapadnięcia zmroku zajęło jej pisanie listów i układanie planu
ewakuacji. Zbadała też stan swojego konta, zastanawiając się, na jak
długo wystarczy jej pieniędzy. W pierwszym porcie, do jakiego
zawiną, musi się skontaktować ze swoim księgowym i zlecić mu
przelanie na jej konto większej sumy z funduszu powierniczego.
Ponadto do listu do Carey dołączyła wymówienie z pracy w Białym
Domu, prosząc przyjaciółkę, by przekazała je w odpowiednie ręce.
O dziewiątej wieczorem na dworze było już ciemno.
alous
Chwyciwszy oba bagaże, Honey cicho wyszła na schody. Po co
czekać do północy? W jakiś sposób da Joemu znać, że już jest, i
wcześniej odpłyną. Pragnęła jak najszybciej wyrwać się na swobodę.
Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną.
Przy kuchni zajrzała ostrożnie do środka przez uchylone drzwi, a
scand
upewniwszy się, że kuchnia jest pusta, wniosła i odstawiła obie
walizki. Przydałby się szampan dla uczczenia uroczystej chwili,
pomyślała, zaglądając do lodówki i już po chwili, z butelką pod
pachą oraz dwoma walizkami w rękach, śpieszyła przez ogród w
kierunku drogi.
Skuterem nie mogła jechać, bo nie mogłaby odstawić go do
garażu. Oddaliwszy się na bezpieczną odległość, dla wygody włożyła
161
Anula
butelkę do pierwszej walizki. Wędrówka na plażę zajęła jej trzydzieści pięć minut. Rzuciwszy walizki, odetchnęła pełną piersią. Jest wolna.
Popatrzyła na morze. „Morska burza" znikła.
Odpłynął? Marszcząc czoło i rozglądając się na wszystkie
strony, podeszła na skraj wody. Jachtu nie było. Nagle uderzyła się w
czoło.
- Ty przeklęty uparciuchu! - mruknęła pod nosem. Joe popłynął
do Portimao, by zaopatrzyć jacht na drogę. Domyślił się, że będzie
chciała sama za wszystko płacić, i postanowił jej w tym przeszkodzić.
Na przyszłość musi okazać więcej sprytu. Rozpogodzona, wróciła do
walizek, usiadła na piasku i czekała. W obu wioskach panowała cisza.
Mężczyźni wypłynęli już na połów, a kobiety i dzieci odpoczywały po
pracowitym dniu. Być może i ona wkrótce się przekona, jak to jest,
alous
kiedy człowiek pada wieczorem na łóżko wyczerpany do cna, z
poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Od czasu do czasu popatrywała na morze. Było zbyt ciemno, by
sprawdzić położenie wskazówek zegarka, ale od jej przyjścia mogła
upłynąć nawet godzina. Co będzie, jeżeli w domu odkryją jej
scand
zniknięcie i zaczną jej szukać? Na wszelki wypadek zebrała bagaże i
ukryła się za kępą drzew.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Honey chwilami zapadała w
drzemkę. Ile czasu można płynąć do Portimao i z powrotem? Musi
sprawdzić, która godzina. Na skraju plaży tliło się niedopalone
ognisko. Podeszła do niego i w świetle ognia spojrzała na zegarek.
162
Anula