Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Pośpiesz się ze swoją sprawą - burknął. - I nie próbuj nic wynieść wychodząc. Jeśli zobaczymy jakieś wybrzuszenie pod twoją szatą, zajrzymy ci nawet pod żebra!
Łukasz był zdziwiony, że przyprowadzono go do pokoju wychodzącego na Podwórze Pakowaczy. Było tam gorąco i hałaśliwie, powietrze napełniały głośne okrzyki nadzorców, skrzypienie pił, miarowy stukot młotków. Kiedy zobaczył rozrzucone na łóżku arkusze pokryte kolumnami liczb, domyślił się przyczyny tej zmiany. Ale w tej chwili Józef nie zajmował się rachunkami. Jego ciało pod cienkim przykryciem było wzruszająco małe, zaś oczy wydawały się ogromne w kościstej masce twarzy.
- Mój dobry przyjacielu - odezwał się chory cichym szeptem - szczęśliwy jestem, że mogę cię jeszcze zobaczyć. Być może widzimy się po raz ostatni.
Łukasz nie przystąpił do zwykłych czynności lekarza. Wiedział, że na nic się to nie zda. Siadając przy łóżku pomyślał: “Tylko wola utrzymuje go przy życiu.”
Chory zrobił gest ręką, jakby chciał coś wyjąć spod poduszki, ale stwierdził, że brak mu na to sił.
- Mój syn wie o Kielichu - wyszeptał. - Ubiegłej nocy dręczył mnie pytaniami. I nie szczędził pogróżek. Nie wolno pozostawiać Kielicha w tym domu, bo po mojej śmierci oni go zdobędą. Nie jestem już w stanie zastanawiać się nad tym, jak można go uratować. W twoje ręce, Łukaszu, składam ten święty depozyt. - Jego głos tak przycichł, że lekarz musiał zbliżyć ucho do poruszających się ust, aby odróżnić słowa. - Jest pod poduszkami. Weź go i niech Bóg pomoże ci znaleźć sposób, żeby go bezpiecznie przechować.
Łukasz wsunął rękę pod poduszkę i znalazł wiele przedmiotów: zwój rachunków, woreczek ze złotem, krzyżyk wyrzeźbiony z kawałka kości słoniowej, filakteria zdjęte z czoła umierającego. W końcu jego palce natrafiły na Kielich. Naleganie, jakie ujrzał w oczach Józefa, spowodowało, że natychmiast schował cenny przedmiot w fałdach swojej szaty.
Wtedy Józef zamknął oczy, jakby chciał odpocząć.
- Przechowałem mój depozyt - wyszeptał.
Adamowi ben Aszerowi powiedziano, że Łukasz wszedł do domu. Czekał na zewnątrz, brwi miał ściągnięte w głęboką bruzdę.
- Jak tam? - zapytał obcesowo.
- Nie widzę żadnej zmiany - odparł Łukasz. - Któż poza nim potrafiłby utrzymywać się przy życiu w ten sposób?...
Adam pokiwał głową z wyrazem dumy. Józef z Arymatei zawsze się różnił od innych ludzi, nawet w chwili śmierci jego zachowanie było niezwykłe. Z wahaniem mówił dalej:
- Pozwoliłem sobie wysłać wczoraj wiadomość do jego wnuczki, a teraz boję się, że popełniłem błąd. Czy ludzie stojący za bramą nie wydadzą jej Rzymianom? Ona tu zaraz przyjedzie.
- Tak, z pewnością przyjedzie.
- Nie może tu być wcześniej, jak jutro rano. Czy mój biedny pan dożyje?
- Stanie się według woli Bożej.
 
4
Łukasz ruszył natychmiast do ciemnej nory, w której ukrywał się Bazyli. Zastał go tam przy pakowaniu wszystkiego, co posiadał, w niewielki tobołek. Lampa przygasła, ale można było dostrzec wyraz zdecydowania na jego twarzy.
- Poddaję się - oznajmił. - To jedyne wyjście.
- Ty się chcesz poddać? Tym ludziom, co stoją na zewnątrz?
Bazyli z wolna skinął głową.
- Są tutaj, żeby mnie znaleźć, chcą mieć pewność, że im nie umknę. NIe dotrzymałem przyrzeczenia. Wyszedłem i jestem pewien, że mnie śledzono. Lepiej będzie od razu z tym skończyć. Dość zmartwień w tym domu i bez mojej osoby. - Zawiązał drżącymi rękami supeł na węzełku. - To wszystko moja wina. Nie byłem na tyle rozsądny, żeby pojąć, iż to, co mi mówiłeś, jest prawdą. Moja gorsza strona wzięła górę. Nie bardzo chciałem w to uwierzyć. Byłem pewny, że zły duch mną owładnął. Tak byłem pewny, że... że poszedłem do Szymona Maga i poprosiłem o wypędzenie ze mnie złego ducha.
Łukasz usiadł przy stole i przyglądał mu się z przejęciem.
- Spotkałeś się z Szymonem Magiem! Kiedy to zrobiłeś?