Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Moon, co tu...
Otoczyli go jej towarzysze, złapali za ręce, odciągnęli.
- Co się z tobą stało, chłopcze? Ważysz się zbliżyć do Królowej?
Uniosła dłoń, nakazując go puścić.
- W porządku. Przypomniałam mu kogoś innego, to wszystko... Czy nie mam racji, Sparksie Dawntreaderze Letniaku?
Wszyscy patrzyli na nią, lecz nikt z równą mu niewiarą w oczach. Była Moon, była Moon... ale też i nie Moon. Pokręcił głową. To nie Moon. To Królowa... A więc stoi przed nim Królowa Śniegu, Królowa Zimy. Zakłopotany, niemal przerażony, upadł przed nią na kolana.
Schyliła się, wzięła go za rękę i podniosła.
- To nie jest konieczne. - Uniósł głowę i zobaczył, że wpatruje się w jego twarz z taką siłą, że aż się zarumienił i odwrócił wzrok. - Jakże rzadko spotyka się Letniaka potrafiącego coś uszanować. Kogo to tak bardzo ci przypominam, że widzisz ją, zamiast mnie? - Nawet głos jest taki sam; choć coś w nim z niego kpi.
- Moją kuzynkę, Wasza Wysokość. Moją kuzynkę Moon. - Przełknął ślinę. - S-skąd wiedzieliście, kim jestem?
Roześmiała się.
- Nie pytałbyś o to, gdybyś był Zimakiem. Nic w mieście nie uchodzi mej uwadze. Na przykład doszły mnie słuchy o twym niezwykłym talencie muzycznym. Tak naprawdę przyszłam tu, by cię spotkać. By poprosić cię o pójście do pałacu i zagranie dla mnie.
- Mnie? - Sparks przetarł oczy, nagle zwątpiwszy, czy na pewno nie śpi. - Ależ nikt nie chciał słuchać mego grania... - Poczuł, jak w na wpół pustej kieszeni brzęczy mu kilka zarobionych tego dnia monet.
- Słuchają właściwi ludzie. - Dobiegł go z tyłu głos Fate. - Czy nie mówiłam ci, że tak będzie?
Wzrok Królowej powędrował do tyłu w ślad za jego wzrokiem.
- Co tam, maskarko? - zapytała. - Jak idzie ci praca? Czy zaczęłaś już maskę Królowej Lata?
- Wasza Wysokość. - Fate z powagą skłoniła głowę. - Dzięki Sparksowi praca idzie mi lepiej niż zazwyczaj. Za wcześnie jednak na Królową Lata. - Uśmiechnęła się. - Nadal panuje Zima. Troszczcie się o mego muzykanta. Nie chciałabym go stracić.
- Dostanie najlepszą opiekę - powiedziała miękko Królowa.
Sparks wszedł na werandę, podniósł piszczałkę i wsunął ją do sakiewki przy pasie. Potem nagle chwycił dłonie Fate i pochylił się ponad tacami, by pocałować ją w policzek.
- Przyjdę cię odwiedzić.
- Jestem tego pewna. - Kiwnęła głową. - Teraz nie pozwól czekać swej przyszłości.
Wyprostował się i ruszył za Królową, mrugając oczyma, bo rzeczywistość mieszała mu się z marzeniami. Dworzanie władczyni otoczyli go jak płatki obcego kwiatu i zabrali wraz z nią.
9
 
- Chcę poprosić, by mnie zabrał. Nie mogę dłużej czekać. To trwa już za długo. - Moon stała w oknie chaty swej babki, patrząc na wioskę przez nierówne szyby. Jej matka siedziała przy ciężkim drewnianym stole, na którym babcia czyściła rybę. Odwrócona do nich plecami dziewczyna czuła wstyd, że potrzebuje takiej podpory swego zdecydowania. - Kupiec wróci dopiero za kilka miesięcy. Pomyślcie, ile czasu wtedy minie od wezwania mnie przez Sparksa.
I tak wróciła do domu o miesiąc za późno; handlarz, który dostarczył wiadomość, zdążył już odpłynąć. Zacisnęła do białości ręce na drewnianym parapecie pełnym muszli, które zbierała w dzieciństwie wraz ze Sparksem. Za rzadko docierają na tą odległą wyspę statki z Krwawnika; najbliższym miejscem, w którym może jakiś znaleźć, jest zatoka Shotover na granicy z Zimą, a tak długiego rejsu nie może dokonać samotnie.
Jednakże na polach nad wioską jakiś obcy pracował teraz przy naprawie latającego statku, przypominającego ten, który widziała w jednym z transów. Nie był on Zimakiem, lecz pozaziemcem, pierwszym, jaki pojawił się na Neith, człowiekiem o mosiężnej skórze i dziwnych, zapadniętych oczach. Jego latający statek miał przymusowe lądowanie; tamtego ranka, wraz z rozpytującymi się gorączkowo mieszkańcami wioski, patrzyła, jak spada z nieba. Z ulgą i odrobiną dumy ze swej wiedzy powiedziała im, co to jest i że nie powinni się bać.
Również pozaziemiec wydał się doznać ulgi, że miejscowi na tyle znają się na technice, by nie wpadać w panikę. Słuchając go, Moon zrozumiała, że jest równie zaniepokojony swą obecnością wśród tutejszych, co i oni. Wszyscy odeszli po jego szorstkim odganianiu i pozwalali obcemu spokojnie pracować w nadziei, iż szybko zniknie, jeśli nie będą na niego zwracać uwagi.
Musiała coś zrobić, nim zniknie. Na pewno zdąża do Krwawnika, wszyscy pozaziemcy tam przebywają. Gdyby tylko mógł ją zabrać ze sobą...
- Ależ Moon, jesteś teraz sybillą - zaoponowała jej matka.
Odwróciła się, rozzłoszczona swym lekkim poczuciem winy.
- Nie porzucę mych obowiązków! Sybille są potrzebne wszędzie.
- Nie w Krwawniku. - Głos matki stał się bardziej napięty.
- Nie o twoją wiarę się boję, Moon, ale o bezpieczeństwo. Jesteś teraz córką Morza. Wiem, że nie mogę ci zabronić kierować własnym życiem, ale w Krwawniku nie chcą sybilli. Gdyby się dowiedzieli, kim jesteś...
- Tak. - Przygryzła wargi na wspomnienie Danaquila Lu. - Wiem o tym. Schowam tam koniczynkę. - Podniosła ją na łańcuszku i skryła w dłoni. - Dopóki go nie znajdę.