Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Wtedy książę zwrócił się nagle i całą jazdą od
razu na nich uderzył tak strasznie, że ani przez chwilę oporu dać nie mogli. Gnano ich tedy
milę do przeprawy, potem przez mosty, groble i pół mili aż do taboru, siekąc i mordując bez
miłosierdzia, a bohaterem dnia tego był szesnastoletni pan Aksak, któren pierwszy uderzył i
pierwszy popłoch rozniósł. Z takim też tylko wojskiem, starym i wyćwiczonym mógł książę
na podobne puszczać sięfortele i ucieczkę zmyślać, która w każdych innych szykach mogła na
prawdziwą się zmienić. Ale za to drugi ten dzień daleko cięższą jeszcze skończył się dla
Krzywonosa klęską. Pobrano wszystkie polowe działa, mnóstwo chorągwi, między nimi kil-
kanaście koronnych wziętych przez Zaporożców pod Korsuniem. Gdyby piechoty Koryckie-
go, Osińskiego i armaty Wurcla mogły za jazdą nadążyć, wzięto by za jednym zamachem i
tabor. Ale nim nadeszły, zrobiła się noc i nieprzyjaciel oddalił się już znacznie, tak że go nie-
podobna było dosięgnąć. Wszelako Zaćwilichowski zdobył połowę taboru, a w nim ogromne
zapasy broni i żywności. Czerń już po dwakroć porywała Krzywonosa chcąc go księciu wydać
i zaledwie obietnicą natychmiastowego powrotu do Chmielnickiego zdołał się z jej rąk urato-
wać. Uciekał też z pozostałą połową taboru, zdziesiątkowany, zbity, zrozpaczony, i nie oparł
się aż w Machnówce, dokąd nadszedłszy Chmielnicki kazał go w chwili pierwszego gniewu
za szyję do armaty na łańcuchu przykuć.
I dopiero gdy pierwszy gniew minął, wspomniał hetman zaporoski, że przecie nieszczęsny
Krzywonos cały Wołyń krwią oblał, że Połonne zdobył, tysiące dusz szlacheckich na tamten
świat wysłał, a ciała zostawił bez pogrzebu, i wszędy był zwycięski, dopóki się z Jeremim nie
spotkał. Za te zasługi ulitował się nad nim hetman zaporoski i nie tylko od armaty go zaraz
kazał odczepić, ale do dowództwa go przywrócił i na Podole na nowe zdobycze i rzezie wy-
słał.
A tymczasem książę ogłosił swemu wojsku tyle pożądany wypoczynek. W ostatniej bitwie
poniosło też i ono znaczne straty, zwłaszcza przy szturmach jazdy na tabor, zza którego bro-
nili się Kozacy równie zacięcie, jak zręcznie. Poległo wówczas do pięciuset żołnierza. Puł-
242
kownik Mokrski, ciężko ranny, wkrótce ducha wyzionął; postrzelony był, lubo nieszkodliwie,
i pan Kuszel, i Polanowski, i młody pan Aksak, a pan Zagłoba, któren oswoiwszy się z tło-
kiem, mężnie razem z innymi stawał, uderzony dwukrotnie cepem, rozchorzał na krzyże i
ruszyć się nie mogąc, na powózce Skrzetuskiego jak martwy leżał.
Pomieszał więc los zamiar jechania do Baru, bo nie mogli ruszyć zaraz, tym bardziej że
książę pana Skrzetuskiego na czele kilku chorągwi aż pod Zasław wysłał, by tam zebrane ku-
py czerni wydusił. Poszedł rycerz, słowa o Barze przd księciem nie wspomniawszy, i przez
pięć dni palił i ścinał, póki okolicy nie oczyścił.
Na koniec i ludzie strudzili się już bardzo nieustanną walką, dalekimi pochodami, zasadz-
kami, czuwaniem, postanowił więc wracaćdo księcia, o którym miał wiadomość, że do Tar-
nopola się udał.
Wigilią powrotu, zatrzymawszy się w Suchorzyńcach nad Chomorem, rozłożył pan Jan
chorągwie po wsi, a sam stanął na nocleg w chacie chłopskiej, ponieważ zaś wielce był nie-
wywczasem i pracą wyczerpany, zasnął zaraz i spał kamiennym snem całą noc.
Nad ranem, wpół senny jeszcze, wpół przebudzony jął majaczyć i marzyć. Dziwne obrazy
poczęły mu się przesuwać przed oczyma. Więc zdawało mu się naprzód, że jest w Łubniach,
jakby z nich nigdy nie wyjeżdżał, że śpi w swojej izbie w cekhauzie i że Rzędzian, jako zwy-
kle rankiem, krząta się koło jego odzieży i do wstawania mu ją przygotowywa.
Z wolna jednakże jawa poczęła rozpraszać przywidzenia. Przypomniał sobie rycerz, iż jest
w Suchorzyńcach, nie w Łubniach – jedna tylko postać pacholika nie rozpływała się we mgłę.
I widział go ciągle pan Skrzetuski siedzącego pod oknem na zydlu i zajętego smarowaniem
rzemieni u pancerza, które od upału pokurczyły się były znacznie.
Wszakże ciągle jeszcze myślał, że to senna mara broi, więc przymknął na nowo oczy. Po
chwili otworzył je. Rzędzian siedział ciągle pod oknem.
– Rzędzian! – krzyknął nagle pan Jan – tyżeś to, czyli twój duch?
A chłopak przestraszył się nagłego wołania, więc pancerz upuścił z brzękiem na podłogę,
ręce rozstawił i rzekł:
– O dla Boga! czego to jegomość tak krzyczy? Zaś tam jaki duch! Żyw jestem i zdrowy.
– I wróciłeś?
– Albo to mnie jegomość wypędzał?
– Pójdź tu do mnie, niech cię uścisnę!
Wierny pacholik przypadł do pana i za kolana objął, a zaś pan Skrzetuski całował go w
głowę z radością wielką i powtarzał:
– Żyw jesteś! żyw jesteś!
– O mój jegomość! od radości mówić nie mogę, że też jegomościne ciało jeszcze w zdro-
wiu oglądam... O dla Boga!... ino jegomość tak wrzasnął, że ażem pancerz upuścił... Rzemie-
niska się pokurczyły... widać nijakiej posługi jegomość nie miał... Chwałaż ci, Boże, chwała...
o moje panisko kochane!
– Kiedyżeś przyjechał?
– A dziś w nocy.
– I czemużeś mnie nie obudził?
– O! miałbym budzić?! Rano przyszedłem szatki wziąć...
– Skądeś przyjechał?

Podstrony