- Biała Ręka osłoniłby nas ogniem i...
- Idioto! - Możliwe, że Pearce darzył kiedyś szacunkiem gubernatora swojego stanu, ale teraz uczucie to zmalało do zera. - Deakin
sam nas do tego zaprasza. Na piechotę do Fortu Humboldta jest jeszcze ładny kawałek drogi.
Pomachał ręką, wskazując lokomotywę. Biała Ręka dał znak, że zrozumiał, odwrócił się i krzyknął do swoich ludzi coś, czego mężczyźni na pomoście nie dosłyszeli. Indianie natychmiast wycelowali strzelby.
Deakin padł na podłogę, kiedy grad kul zasypał lokomotywę. Wykorzystując przerwę w strzelaninie, zaryzykował i wyjrzał na zewnątrz. Indianie, ładując w biegu strzelby, wyraźnie doganiali pociąg. Agent jeszcze bardziej zwiększył szybkość.
- O co mu chodzi, u diabła? - zastanawiał się coraz bardziej zaniepokojony O'Brien. - Gdyby tylko chciał, już dawno zostawiłby ich w...
Major i szeryf spojrzeli sobie w oczy.
Claremont dotarł bezpiecznie do zagajnika, a teraz ukradkiem przemykał się szybko między sosnami, zataczając łuk, by zajść Indian od tyłu. Był pewien, że strażnicy stoją na skraju lasku, obserwując rozgrywającą się po drugiej stronie doliny scenę. jego nieprzejednana twarz dobitnie świadczyła, że bez skrupułów gotów jest strzelać im w plecy. Świadomość, że w jego rękach spoczywa teraz los tylu ludzi, nie mówiąc już o złocie, a do tego wspomnienie żołnierzy, których tak niedawno utracił, wybiły mu z głowy wszelkie pomysły o uczciwej walce.
Koni było wszystkiego z sześćdziesiąt sztuk. Nie były spętane ani przywiązane - indiańskie mustangi są równie dobrze ujeżdżone jak konie kawalerii Stanów Zjednoczonych. Claremont wybrał spośród ruch trzy, które uznał za najlepsze - resztę zamierzał spłoszyć - i zbliżył się do nich powoli. Żaden koń nie zarżał ani nie parsknął. Niektóre spojrzały na niego obojętnie, inne w ogóle się nim nie zainteresowały -- przenikliwy ziąb im także dawał się we znaki i nic poza tym ich nie obchodziło. .
Strażnicy - było ich dwóch - stali na samym skraju lasku, tuż za ostatnimi końmi, i spoglądali po sobie z namysłem, wsłuchując się w chaotyczną strzelaninę po drugiej stronie doliny. Claremont podszedł do nich na siedem metrów i schował się za grubą sosną. Udało mu się to dzięki temu, że miękki śnieg i sporadyczne tupanie koni wytłumiały jego kroki, a Indianie byli bez reszty pochłonięci rozgrywającą się trzy kilometry dalej bitwą. Z tej odległości karabinu nie potrzebował. Oparł go więc cicho o pień i wyciągnął colta.
Na pomoście Pearce i O'Brien gorączkowo wymachiwali rękami, wskazując na sosnowy zagajnik i dając znaki, że Biała Ręka i jego wojownicy natychmiast powinni tam wrócić.
Wódz Pajutów zrozumiał w końcu, o co im chodzi, stanął i zatrzymał swoich ludzi. Odwrócił się i wskazał lasek.
- Do koni! - krzyknął. - Wracać do koni!
Skoczył w stronę zagajnika, ale dał tylko jednego susa. Zatrzymał się raptownie, gdy w mroźnym powietrzu rozbrzmiały wyraźnie dwa wystrzały z rewolweru. Z nieprzeniknioną twarzą poklepał po ramieniu dwóch najbliższych wojowników i bez pośpiechu ruszył truchtem do lasku. Jego zachowanie wyraźnie wskazywało, że już nie muszą się śpieszyć.
- Teraz wiemy, po co Deakin zwolnił i rzucił ten cholerny dynamit! - warknął rozwścieczony Pearce. - Chciał odwrócić naszą uwagę, żeby Claremont mógł wyskoczyć z drugiej strony! Niepokoją mnie tylko dwie sprawy, o których nic nie wiemy... skąd się tu wziął Biała Ręka i skąd, jak mi Bóg miły, Deakin wiedział, że on tu będzie?!
Indianie opuścili broń i zgromadzili się niepocieszeni trzysta metrów od pociągu. Deakin obejrzał się i zwolnił.
- Musimy go zatrzymać! - W głosie Fairchilda brzmiała histeria. - Musimy, musimy, musimy!!! Słuchajcie, wleczemy się teraz w spacerowym tempie. Możemy wyskoczyć, okrążyć go po dwóch z każdej strony i...
- I popatrzeć, jak dodając gazu nasz przyjaciel macha nam ręką na pożegnanie - dokończył za niego O'Brien.
- Jest pan pewny, że właśnie dlatego zwolnił? - A widzi pan inny powód?
Claremont, prowadząc za sobą dwa luzaki, skierował swego konia na szczyt wąskiej odnogi doliny. Pozostałe konie rozproszyły się i teraz galopowały spłoszone przed nim, stopniowo zwalniając biegu. Pułkownik ściągnął wodze. Pomimo drobnego śniegu, w odległości czterech kilometrów ujrzał po prawej stronie odgałęzienie następnej doliny. Widział wyraźnie sterczące słupy telegraficzne. Był to zachodni wylot Przełęczy Złamanego Serca.
Claremont skrzywił się z bólu i spojrzał na zabandażowaną dłoń. I ona, i wodze ociekały krwią. Podniósł wzrok i spiął konia.
Pociąg przyspieszył, zostawiając Indian coraz bardziej w tyle. Biała Ręka z kamienną twarzą obserwował powrót dwóch zwiadowców, których wysłał do lasku. Jeden z nich bez słowa .podniósł obie ręce. Biała Ręka skinął głową i odwrócił się. Wojownicy ruszyli za nim. W dwuszeregu szybko podążyli wzdłuż toru za znikającym pociągiem.
Na pomoście ostatniego wagonu Fairchild, O'Brien, Pearce i Henry markotnie obserwowali znikających za zakrętem Pajutów. Ich podły nastrój jeszcze bardziej się pogłębił, gdy usłyszeli dvaa szybkie wystrzały z rewolweru.
- A to co znowu? - spytał zrozpaczony Fairchild.
- To Claremont, bez dwóch zdań - odparł szeryf z przekonaniem. - Pewnie dał sygnał Deakinowi, że rozpędził konie Pajutów na cztery wiatry. Oznacza to, że Białą Rękę i jego wojowników czeka długa wędrówka do Fortu Humboldta, a zanim tam dotrą, Deakin będzie już na nich czekał.
- Jest jeszcze Sepp Calhoun - wtrącił gubernator z nadzieją w głosie. - Moja babka prędzej by sobie poradziła z Deakinem niż Calhoun - stwierdził Pearce. - Poza tym on jest wiecznie zalany. - Jego twarz ściągnęła się w grymasie gniewu. - A nie mówiłem? Przyspieszył.
Pociąg faktycznie nabierał szybkości. Czterej mężczyźni spojrzeli po sobie z niepokojem.
- Pewnie stracił nadzieję, że wvskoczymy - rzekł O'Brien, wychylił się przez poręcz i spojrzał w kierunku jazdy. Odskoczył gwałtownie, gdy rozległ się suchy trzask. Drżącą ręką zdjął kapelusz i spojrzał na postrzępioną dziurkę w rondzie.
- Jak widać, zachował nadzieję na co innego - zauważył sucho Pearce.