Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Mój mąż zdążył już opłakać Kirin. Bardziej troszczy się o drzewa niż
o swoją własną córkę.
— Drzewa?
— Drzewa Życia. — Kiedy wciąż patrzył na nią kompletnie nie rozumieją-
cym wzrokiem, potrząsnęła głową. — Trzy małe drzewka zasadzone w baryłkach.
Troszczą się o nie w takim samym stopniu jak o siebie samych. Kiedy znajdą bez-
pieczne miejsce, zamierzają je zasadzić; powiadają, że wówczas powrócą dawne
dni. Oni. Powiedziałam, oni. Bardzo dobrze. Już nie jestem Jenn. — Ujęła drzew-
ce skróconej włóczni. — To jest teraz mój mąż.
Przyjrzała mu się uważnie i zapytała:
— Gdyby ktoś uprowadził twoje dziecko, czy mówiłbyś o Drodze Liścia i cier-
pieniu, które zesłano, aby cię doświadczyć? — Potrząsnął głową, a wtedy dodała:
— Tak też myślałam. Będziesz znakomitym ojcem. Naucz mnie posługiwać się
włócznią.
Dziwna kobieta, ale piękna. Wziął z jej rąk włócznię i rozpoczął naukę, wy-
jaśniając na głos kolejne ruchy. Krótkim drzewcem można było się posługiwać
szybko i zręcznie.
Morin obserwowała go, nie przestając się dziwnie uśmiechać, ale włócznia
pochłaniała go całkowicie.
— Widziałam twoją twarz we śnie — powiedziała cicho, ale on puścił jej
słowa mimo uszu. Mając taką włócznię, potrafiłby operować nią szybciej niż
człowiek uzbrojony w miecz. Oczyma duszy widział już, jak Aielowie pokonują
wszystkich szermierzy. Nikt nie zdoła im się przeciwstawić. Nikt.
Światła rozbłyskiwały w kolumnach szkła, Rand był już na poły ślepy. Mu-
radin znajdował się już tylko o krok lub dwa przed nim, patrzył wprost na niego, obnażając zęby, warczał cicho. Kolumny przenosiły ich wstecz, w zagubioną w ot-chłani dziejów historię Aielów. Stopy Randa poruszyły się jakby same z siebie.
Naprzód. Cofając się w czasie.
376
* * *
Lewin poprawił chroniącą przed pyłem zasłonę twarzy i spojrzał w dół na
mały obóz, gdzie węgle dogasającego ogniska wciąż jarzyły się pod żelaznym ko-
ciołkiem. Wiatr przyniósł woń na poły spalonego gulaszu. Leżące wokół ognia,
owinięte w koce ciała oblewała księżycowa poświata. W zasięgu wzroku nie było
żadnych koni. Żałował, że nie może się napić, ale tylko dzieciom dawano wodę
między posiłkami. Niejasno przypominał sobie czasy, kiedy wody było znacznie
więcej, kiedy dni nie były tak upalne i pyliste, a wiatr czasami ustawał. Noc przynosiła nieznaczną jedynie ulgę, zastępując posępne, palące słońce dokuczliwym
chłodem. Owinął się ściślej w pelerynę ze skór dzikiego kozła, która służyła mu
również za koc.
Jego towarzysze podeszli bliżej, okutani jak on, potykając się o skały i mam-
rocząc, aż pewien był, że powinni obudzić wszystkich śpiących w dole. On sam
nie narzekał, przywykł do tego w znacznie większym stopniu niż oni. Zasłony
przeciwko pyłowi zakrywały ich twarze, ale bez trudu wiedział, kto jest kim. Lu-
ca, o ramionach półtora raza szerszych niż pozostali, lubił robić kawały. Gearan, chudy jak bocian, najlepszy biegacz ze wszystkich wozów. Charlin i Alijha, któ-
rzy stanowili swoje zwierciadlane niemalże odbicia, wyjąwszy zwyczaj Charlina,
by przekrzywiać głowę, kiedy się czymś trapił, tak jak to właśnie miało miejsce; ich siostra, Colline, znajdowała się na dole, w tym obozie. Podobnie jak Maigran, siostra Lewina.
Kiedy podręczne torby dziewcząt zostały znalezione na ziemi zdeptanej pod-
czas walki, wszyscy byli gotowi opłakać zmarłych i ruszać dalej, jak czynili to już tak wiele razy wcześniej. Nawet pradziadek Lewina. Gdyby Adan wiedział, co zaplanowała sobie ich piątka, powstrzymałby ich z pewnością. Adan jednak potrafił
tylko mamrotać o dochowaniu wierności Aes Sedai, których Lewin nigdy w życiu
nie widział, oraz o staraniu się, by Aielowie pozostali przy życiu. Aielowie jako lud, ale nie poszczególne jednostki. Nawet nie Maigran.
— Jest ich czworo — wyszeptał Lewin. — Dziewczęta są po tej stronie ognia.
Obudzę je. . . cicho. . . i wyślizgniemy się, póki mężczyźni będą spali.
Jego przyjaciele popatrzyli po sobie, pokiwali głowami. Sądził, że powinni
byli wcześniej ułożyć sobie jakiś plan, zamiast myśleć tylko o tym, że należy
ruszyć za dziewczętami oraz jak niepostrzeżenie opuścić wozy. Nie był nawet
pewien, że ruszą za tymi mężczyznami albo że znajdą ich, zanim ci zdążą wrócić

Podstrony