Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie zauważył służących, wpatrzonych w nią z bezgranicznym oddaniem, a może tylko udał, że ich nie zauważa, mimo że kiedyś przyjaźnił się z tym młodym mężczyzną. Jedno dotknięcie Przymusu wystarczyło, by Nazran zaczął jej służyć z niemal takim samym zapałem jak tamtych dwoje, nie mówiąc już o tym, że nabrał przekonania, iż kiedyś zakosztuje ponownie jej wdzięków. Zaśmiała się cicho. Cóż, wierzył, że ich zakosztował, co zresztą miałoby miejsce, gdyby był nieco bardziej urodziwy. Ale wtedy nie nadawałby się do niczego innego. Zajeździ kilka wierzchowców na śmierć, byle tylko dotrzeć do Ituralde’a. Jeśli ten list, dostarczony przez bliską kuzynkę Alsalama, a rzekomo napisany przez samego króla, list, w dostarczeniu którego usiłował przeszkodzić Szary Człowiek, nie przyczyni się do spotęgowania chaosu, tym samym sprzyjając wypełnieniu rozkazów Wielkiego Władcy, to w takim razie już nic chyba go nie zastąpi, oprócz bodaj ognia stosu. Ponadto mógł jednocześnie przyczynić się do realizacji jej celów. Jej własnych.
Dłoń Graendal powędrowała ku jedynemu pierścieniowi spośród leżących na stole, który nie służył jako sygnet do pieczętowania listów, a miał kształt zwykłej złotej obrączki, tak małej, że mogła ją wcisnąć jedynie na mały palec. Bardzo się mile zdziwiła, gdy pośród pamiątek pozostałych po Sammaelu znalazła angreala dostrojonego do kobiecej części Mocy, że w ogóle zdążyła znaleźć cokolwiek użytecznego, bo al’Thor i te jego szczeniaki, które obrały sobie miano Asha’manów, kręcili się stale po komnatach Sammaela w Wielkiej Sali Rady. Którą zresztą ogołocili ze wszystkiego, co zostawiła. Niebezpieczne szczeniaki, oni wszyscy, a al’Thor zwłaszcza. A poza tym nie chciała, by ktokolwiek połączył jej osobę z Sammaelem. Tak, musi przyspieszyć tempo realizacji swoich planów i osłabić powiązania między swoją osobą a klęską Sammaela.
Nagle w przeciwległym krańcu komnaty wykwitła pionowa srebrzysta kreska, lśniąc jaskrawo na tle gobelinów zawieszonych między bogato złoconymi lustrami, i jednocześnie rozległ się przenikliwy głos kryształowego dzwoneczka. Graendal uniosła brwi ze zdziwieniem. Czyżby ktoś pamiętał jeszcze zasady dobrego wychowania z bardziej cywilizowanego Wieku? Powstawszy, wcisnęła proste złote kółko na mały palec, tuż obok pierścienia z rubinem, objęła za jego pomocą saidara, a potem utkała z niego sieć, która miała wytworzyć podobny kryształowy akord, odpowiedź dla tego, kto chciał otworzyć bramę. Angreal z pozoru nie oferował wiele, a jednak każdy dotąd przekonany, że trafnie oszacował siłę Graendal, przeżyłby teraz wstrząs.
Brama otworzyła się i przestąpiły przez nią dwie kobiety ubrane w niemal identyczne suknie z czerwono-czarnego jedwabiu, z wyrazem takiej samej czujności na twarzach. A przynajmniej Moghedien poruszała się bardzo ostrożnie, wodząc swoimi ciemnymi oczyma po wnętrzu komnaty w poszukiwaniu pułapek i nerwowo prostując szerokie spódnice; nie rozstała się z saidarem, mimo iż brama zamrugała i przestała istnieć już po chwili. Zrozumiały środek ostrożności, ale Moghedien zawsze przodowała pod tym względem. Graendal też nie uwolniła Źródła. Towarzyszka Moghedien, niska, młoda kobieta z długimi srebrzystymi włosami i przenikliwymi niebieskimi oczyma, ogarnęła wnętrze zimnym spojrzeniem, prawie nie patrząc na Graendal. Tak się zachowywała, jakby była Pierwszą Doradczynią, która musi znosić towarzystwo zwykłych robotników i ignoruje ich, jak potrafi najlepiej. Głupia dziewczyna, że naśladuje Pajęczycę. Czerwień i czerń ani trochę nie pasowały do jej karnacji, a poza tym takie wdzięki powinno się lepiej wykorzystywać.
- To jest Cyndane, Graendal - oznajmiła Moghedien. -My... pracujemy razem. - Nie uśmiechnęła się, kiedy przedstawiała młodą, wyniosłą kobietę, za to Graendal nie umiała się powstrzymać. Piękne imię dla dziewczyny - bardziej niż pięknej, ale cóż mogło nakłonić którąś z matek żyjących w tych czasach, aby nadała swojej córce imię oznaczające „Ostatnią Szansę”? Twarz Cyndane pozostała zimna i gładka, za to jej oczy płonęły. Piękna lalka wyrzeźbiona z lodu, pod powierzchnią którego płonął ogień. Sprawiała takie wrażenie, jakby wiedziała, co oznacza jej imię, i wcale jej się to nie podobało.
- Co was tu sprowadza? - spytała Moghedien. Pajęczyca była ostatnią osobą, jaką spodziewała się tu zobaczyć. - Mów, przy moich sługach możesz mówić swobodnie. - Na jej znak para warująca przy drzwiach padła na kolana, przyciskając twarze do posadzki. Może nie padliby trupem na jej zwykły rozkaz, ale z pewnością ze wszystkich sił by się starali.
- Cóż takiego cię w nich interesuje, skoro niszczysz wszystko, co mogłoby uczynić ich interesującymi? - odparowała Cyndane, krocząc dumnie. Trzymała się bardzo prosto, demonstrując każdą cząstkę swojej imponującej postaci. - Czy wiesz, że Sammael nie żyje?
Graendal zachowała niewzruszoną twarz, ale nie bez wysiłku. Dotąd sądziła, że ta dziewczyna to jakiś Sprzymierzeniec Ciemności, którego Moghedien wybrała sobie na gońca, może jakaś szlachcianka, przekonana, że jej tytuł coś znaczy, ale teraz, gdy podeszła tak blisko... Ta dziewczyna była silniejsza w Jedynej Mocy niż ona sama! Nawet w jej rodzimym wieku nie zdarzało się to często wśród mężczyzn i bardzo rzadko wśród kobiet. W tym momencie, wiedziona instynktem, postanowiła, że jednak nie będzie się wypierała kontaktów z Sammaelem.

Podstrony