Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Co prawda rozumiał potrzebę przekonania ewentualnych obserwatorów o tym, że to Imperium jest odpowiedzialne za prace wydobywcze w pasie asteroid Jugotha, ale był
święcie przekonany, że mógł się tym zająć absolutnie każdy dowódca liniowy. Dlaczego akurat on?
Wiszenie nad pracującymi w pobliskim pasie asteroid maszynami wydobywczymi uważał za marnotrawstwo środków. Znał oczywiście doktrynę postępowania przy nie cierpiących zwłoki pracach polowych, którą przed laty wprowadzono we Flocie Imperialnej. Chodziło o to, że robotnicy ponoć pracowali szybciej i wydajniej, gdy czuli nad sobą bat. Wiedział, że Centrala chce sprawiać pozory akcji sponsorowanej przez Imperium. Uważał za rozsądne trzymanie straży nad ważnym projektem, zwłaszcza, że cała akcja miała miejsce poza przestrzenią kontrolowaną przez Centralę. Z drugiej strony, w systemie Jugotha nie było żadnej planety, tylko pas asteroid, umiejscowiony na orbicie wokół białego olbrzyma zwanego Jugothem. Ponadto układ był umieszczony w najdalszym zakątku Zewnętrznych Odległych Rubieży, więc szansa napotkania tutaj jakichkolwiek innych statków spadała do zera. Nie było zatem przed kim sprawiać pozorów. A tak w ogóle Pilzbuck wątpił w słuszność doktryny. Pracujący poniżej niewolnicy nie mieli szans na ucieczkę, z czego doskonale zdawali sobie sprawę. Wraz z brakiem nadziei pojawił się brak chęci do jakiejkolwiek aktywności, a więc i do pracy.
Według Pilzbucka prace posunęłyby się naprzód dopiero wówczas, gdyby dał
niewolnikom choć cień szansy na ucieczkę albo polepszył warunki pracy... Tak, trzeba będzie to przemyśleć, zdecydował.

3
A
miał wiele czasu na myślenie. "Replacer" dryfował na swojej orbicie już dobry standardowy miesiąc i, jak dotąd, absolutnie nic się nie zdarzyło. Co więcej, nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się zdarzy. Fakt ten irytował Pilzbucka; on tutaj kwitnie, a w Centrali na pewno dzieje się teraz coś interesującego. Uczucie nudy i irytacji udzielało się również jego załodze. Mimo iż jego ludzie to ukrywali, kapitan wiedział, że organizują za jego plecami rajdy w polu asteroid. Wiedział też o modyfikacjach, jakie w tym celu wprowadzili technicy do pokładowych Howlrunnerów. Wreszcie doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli zakaże swoim ludziom brać udział w zawodach, morale załogi spadną. Pozostawało mu tylko biernie przyglądać się wyczynom swoich pilotów, które, musiał przyznać, wielce go interesowały...

Piękny, okołorównikowy las planety Itren nigdy nie był świadkiem żadnej
przełomowej chwili w historii galaktyki. Nigdy, aż do teraz. Wydawać by się mogło, że ten dzień niczym nie będzie się różnił od innych. Przyroda jednak zawsze wyczuje każdą anomalię. Żyjące własnym życiem, małe, włochate horki wpełzły do swoich norek, co było zupełnie nienaturalne o tej porze dnia. Przypominające dźwięk rozdzieranego materiału godowe zawodzenie ptactwa ucichło. Małe, żółte stawonogi nazwane przez tubylców githvenami przestały cykać. Poszukujące zwierzyny olikathersy zaczęły się nerwowo przechadzać po swoich terenach łowieckich, pragnąc bronić ich przed niewidzialnym przeciwnikiem. Nawet wiatr przestał poruszać liśćmi wielkich tropikalnych drzew.
Zapadła cisza, przerywana jedynie niespokojnymi krokami olikathersów.
Nagle, nie wiadomo skąd, w środku lasu pojawiły się istoty humanoidalne. Gdyby ktoś obserwował całą sytuację, na pewno oniemiałby z wrażenia. Bo istotnie było ono piorunujące: w jednej sekundzie nikogo nie ma, a w następnej już są, i to tak, jakby stali w tym miejscu cały czas.
Było ich sześcioro. Dwoje ludzi i po jednym Phrolli, Chaggrianinie, Zabraku i Pacitthipie. Chwilę stali nieruchomo, jakby w transie, ale kiedy się "przebudzili", każdy zareagował inaczej. Phrolli wyglądał, jak po potężnej dawce przyprawy, jeden z ludzi rozejrzał się dookoła z mieszanką zadowolenia i nostalgii, drugi zaś był zdziwiony, a nawet nieco rozczarowany. Zabrak od razu przyjął pozycję obronną i, rozglądając się uważnie dookoła, stanął tak, aby mieć obu ludzi blisko siebie. Chaggrianin był niezwykle podniecony, co u przedstawicieli jego rasy jest rzadko spotykane, natomiast twarz Pacitthipa nie zdradzała żadnych uczuć.
-
Udało się. - szepnął z niedowierzaniem Chaggrianin - Naprawdę mi się udało! -
- Jeszcze tego nie wiemy. - powiedział jeden z ludzi, wysoki, długowłosy blondyn o niezbyt urodziwej twarzy. Na dźwięk jego słów rogaty, sino skóry obcy obrócił się gwałtownie:
-
Tępy ignorancie! Czy naprawdę tego nie widzisz? To jest Itren przed katastrofą.
Jesteśmy u celu! -
- Totenko ma rację, Gouw - powiedział Pacitthip, a jego głos był zimny jak lód - Moc jest wciąż silna w tym miejscu. Tu katastrofy nie było. -
Nagle
usłyszeli za sobą ryk. Wszyscy, poza Phrolli, obrócili się raptownie i spojrzeli w oczy potężnej, włochatej bestii z rodziny kotowatych, jaką był olikathers. Reakcja drugiego człowieka była natychmiastowa. Młody, rudy mężczyzna skupił się, poczuł Moc i... cała szóstka zniknęła kotu z oczu. Równie szybko zareagował Zabrak: wypadł poza tworzoną przez człowieka iluzję niewidzialności i uaktywnił ostrze miecza świetlnego. Na jego czerwono-czarnej twarzy malowała się dzika radość i furia. Olikathers spojrzał na niego i rzucił się do ataku.

Podstrony