Wyjątkowo zdrowa osoba. Serce jak dzwon, idealny przewód żółciowy, cukier w normie, żadnych stanów zapalnych, przewód pokarmowy funkcjonalny w stu procentach, płuca bez najmniejszych zmian, ciśnienie jak u młodej dziewczyny. Stała opieka lekarska, stwierdzam to po datach...
- Dbała o siebie ta Wandzia - mruknęła pod nosem Melania, usiłując usunąć z tonu kąśliwość.
- ...naprawdę nie wiem, na co mogła umrzeć. Jest lekkie zasinienie, ale trudności z oddychaniem przecież nie miała...?
- Trzeba zadzwonić do Wojciechowskiego - zadecydowała posępnie Felicja. - Może on będzie o czymś wiedział. Gdzie ta cholerna Dorotka, przecież ja się po angielsku nie dogadani!
Doktor Malik miał dobre serce, wiedział już doskonale, co czeka te nieszczęsne kobiety i bardzo im współczuł. Ponadto przyczyna śmierci starszej pani ciekawiła go z medycznego punktu widzenia, bo może jednak cierpiała na coś, czego nie chciała ujawniać w swoich dokumentach, a co wykryje się dopiero przy sekcji.
- Jeśli idzie o język, chętnie służę. Znam angielski. Co trzeba zrobić?
Ponowne poszukiwanie Wojciechowskiego po pierwsze ujawniło, że Dorotka zna angielski lepiej niż doktor, a po drugie okazało się, mimo to, skuteczne. Wojciechowski oddzwonił.
- Niech pan lepiej usiądzie - poradziła mu Felicja bez wstępów. - Wanda nie żyje.
Od tamtej strony dobiegły dźwięki, wskazujące, że Wojciechowski raczej się zerwał i przy okazji coś stłukł.
- Jak to nie żyje...? Co się stało?! Wypadek...?!
- Nie, umarła sama z siebie dziś w nocy. Nie wiemy, na co i dlaczego. Jest tu akurat lekarz, pyta, czy pan nie wie czegoś o jakiejś jej ukrytej chorobie, bo z badań nic nie wynika.
- Boże drogi...! Wandzia umarła...! Nareszcie...! To jest, nie to chciałem powiedzieć...
- Nic, nic, ja rozumiem - zapewniła go Felicja łagodnie. - Ale pan ją znał doskonale przez te wszystkie lata i musi pan wiedzieć, czy była na coś chora.
- Chora...! Daj nam Boże wszystkim połowę tego zdrowia! Zdrowa była nie do wiary, mogła setki dociągnąć!
- A szampan?
- Co szampan...?
- Pociągała wczoraj szampana, aż miło było popatrzeć. Szampan jej nie szkodził?
- Przeciwnie, dobrze jej robił. Ożywiała się. I spała potem doskonale. I umarła nagle? Może tam u was jakiś wirus lata? Na wirusy nie była odporna, unikały jej. To znaczy, ona ich... to znaczy, jakoś ją omijały...
- Trudno im się dziwić - wyrwało się Felicji. - No nic, więc jednak była zdrowa i nie miała powodu umrzeć. Dziękuję panu.
- Będę dzwonił - obiecał szalenie przejęty Wojciechowski. - Chciałbym wiedzieć, co wykaże... no, szczegółowe badanie...
Odłożywszy słuchawkę, Felicja niepewnie popatrzyła na doktora Malika. Niczego mu nie musiała powtarzać, bo telefon akurat działał świetnie i głos Wojciechowskiego rozlegał się w całym pokoju. Doktor Malik popatrzył na nią wzajemnie ze zwiększonym współczuciem.
- Nie da rady. Mimo wieku nieboszczki świadectwa zgonu nie wystawię. Trzeba dzwonić na policję i jest to, niestety, moim obowiązkiem...
* * *
Niejaki Edzio Bieżan, po odniesieniu sukcesu w likwidacji afery finansowej, z wydziału przestępstw gospodarczych został przeniesiony do wydziału zabójstw i awansowany na nadkomisarza. Komunikat o nagłym zgonie zdrowej osoby dotarł do niego bardzo szybko i nie wywołał w nim wstrząsu, bo zawierał w sobie informację, że osoba przeżyła lat osiemdziesiąt osiem, zatem pewną skłonność do śmiertelnego zejścia miała prawo posiadać. Przepisy jednakże czegoś od niego żądały.
Sprawa przewiezienia zwłok do prosektorium dla dokonania sekcji została załatwiona błyskawicznie, Edzio zaś, po krótkim wahaniu, postanowił sam wstąpić do dotkniętego nagłym zgonem domu, miał go bowiem prawie po drodze do własnego. Wiedział, że żona akurat ma dyżur w szpitalu, wróci późno i trafią na siebie we właściwym czasie, może nawet spotykając się w drzwiach. Uparcie kochał swoją żonę i lubił przebywać w jej towarzystwie. Specjalnie wziął dyżur w sobotę, kiedy ona również była zajęta, z nadzieją, że niedzielę, też razem, będą mieli wolną.
Pozamykał akta w szafach i opuścił miejsce pracy.
* * *
Doktor Malik z dobrego serca doczekał przybycia wozu do przewożenia nieboszczyków, pogadał chwilę z lekarzem policyjnym i udał się do siebie. W razie potrzeby mógł być dostępny w ciągu pięciu minut osobiście, a przez telefon jeszcze prędzej.
Dorotka wróciła do domu akurat w chwili, kiedy do ponurej karetki wnoszono długi pakunek. Najpierw na ten widok osłupiała, a potem przeraziła się śmiertelnie.
- Jezus Mario, co się stało? - spytała zdławionym głosem stojącą w progu Felicję. - Co to jest?
- Twoja chrzestna babcia - odparła Felicja zimno.
- O Boże...! Ale dlaczego...?! Co się stało...?!
- Nic. Umarła.
Dorotka nie zrozumiała, co ciotka do niej mówi. Nie mogła pytać dalej, bo odjęło jej mowę. Została przez Felicję wepchnięta do środka.
- Księżniczka, jak zwykle, przyszła na gotowe - powitała ją jadowicie Melania. - W sobotę wykładów nie ma, wydawnictwa nie pracują, gdzieś się podziewała do tej pory? Nie mogłaś wrócić trochę wcześniej?
- Po co? - zdziwiła się Sylwia. - Przecież Wandzi by nie wskrzesiła? Chcesz obiad? To znaczy nie, teraz już będzie kolacja. Nie teraz, za godzinę. Możesz sobie zrobić herbaty, a przy okazji i nam.