Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Ilekroć trop
prowadził przez przełęcz lub wodę, czekali w jakimś wysoko położonym miejscu aż grupa Keysera wejdzie w
pole widzenia. Zanim ruszyli dale Jim liczył przez lunetę konie i ludzi, żeby się upewnić, czy nikt i nie odłączył.
Gdy zapadła noc, Bakkat podczołgiwał się pod obóz Keysera i obserwował. Nie mógł zabierać ze sobą Jima.
Xhia stanowił wielkie zagrożenie, i choć Jim dobrze znał busz, nie mógł równać z Buszmenem, szczególnie w
ciemności. Louisa i Zama szli daleko z przodu, a Jim posilał się samotnie przy ogni: zostawiał je płonące, żeby
wprowadzić w błąd tego, kto mógłby ich śledzić. Potem wymykał się w ciemność w ślad za Zama i Louisą
strzegąc ich od tyłu przed ewentualnym atakiem z zaskoczenia.
Przed świtem Bakkat przerywał obserwację obozu przeciwnika i szybko dołączał do Jima. Później przez cały
dzień posuwali się w tym samym szyku.
Nazajutrz rano Xhia mógł odgadnąć wszystkie ich ruchy. Trzeciej nocy Keyser zarządził atak z zaskoczenia.
Wieczorem rozbił obóz. Kawalerzyści przywiązali konie, zjedli kolację i wystawili straże, a pozostali owinęli się
w koce i pozwolili ognisku wygasnąć. Dzięki obserwacjom Xhii wiedzieli, że Bakkat ich szpieguje. Jak tylko się
ściemniło, Xhia potajemnie wyprowadził Kootsa i Oudemana z obozu. Okrężną drogą próbowali prześliznąć się
obok Bakkata i zaskoczyć Jima przy ogniu. Lecz dwóch białych, mimo zdjęcia ostróg i owinięcia stóp szmatami,
nie stanowiło przeciwników dla Bakkata. Słyszał w mroku każde ich ciężkie stąpnięcie. Kiedy Xhia i
kawalerzyści dotarli do ogniska Jima, zastali tylko rozżarzone węgle.
Dwa dni później nocą Koots i Oudeman zaczaili się na Bakkata w dużej odległości od obozu. Bakkat miał
jednak zwierzęcy instynkt. Wyczuł Kootsa z dwudziestu kroków: pot białego mężczyzny i dym z cygar mają
bardzo wyraźną woń. Buszmen zepchnął niewielki głaz z pagórka. Słysząc odgłos spadającego kamienia, Koots i
Oudeman zaczęli strzelać na oślep z muszkietów. W obozie rozległy się krzyki i strzelanina; ani Keyser, ani jego
ludzie nie wypoczęli zbytnio tej nocy.
Rankiem Jim i Bakkat zobaczyli, że wróg znów wsiada na konie i rusza w pościg.
- Kiedy Keyser da za wygraną? - zastanawiał się Jim. Bakkat biegł obok niego, trzymając się skórzanego
paska strzemienia.
- Nie powinieneś był kraść mu konia, Somoja. Myślę, że go rozgniewałeś i uraziłeś jego dumę. Będziemy
musieli albo go zabić, albo mu się wyśliznąć. On sam nie zrezygnuje.
- Żadnego zabijania, ty krwiożerczy mały diable. Uprowadzenie więźniarki ze statku VOC i kradzież
wierzchowca to wystarczająco dużo. Nawet gubernator van de Witten nie mógłby Puścić płazem zabójstwa
dowódcy garnizonu. Zemściłby się na mojej rodzinie. Mój ojciec... - Jim nie dokończył. Konsekwencje były zbyt
straszne, żeby o nich myśleć.
- Keyser nie jest głupi - ciągnął Bakkat. - Wie już, idziemy na spotkanie z twoim ojcem. Jeśli nie wie, gdzie
ono i się. odbyć, wystarczy, że będzie nas śledził. Jeśli nie chcesz zabić, będziesz potrzebował pomocy samego
Kulu Kulu, że wyprowadzić Xhię w pole. Ja nie mógłbym być tego pewny, nav gdybym szedł sam. A jest nas
trzech mężczyzn, dziewczyna, która nigdy nie była w buszu, dwa konie i sześć objuczonych mułów. Jaką
możemy mieć nadzieję wobec oczu, nosa i magii Xhii?
Dotarli do kolejnego grzbietu i zatrzymali się, żeby dać odpocząć Werblowi i przyjrzeć się oddziałowi
Keysera.
- Bakkat, gdzie my jesteśmy? - Jim stanął w strzemion i rozejrzał się po budzącym grozę labiryncie gór i
dolin.
- Ta okolica nie ma nazwy, bo zwykli ludzie tu nie przychodzą chyba że gubią drogę i wpadają w obłęd.
- Więc gdzie jest morze i kolonia? - Jimowi trudno by zorientować się pośród gór. Bakkat bez wahania
wskazał kierunek Jim zmrużył oczy i spojrzał w tamtą stronę, lecz nie zakwestionoy słów Buszmena. - Jak
daleko?
- Niedaleko, jeśli się podróżuje na grzbiecie orła. - Ba wzruszył ramionami. - Może osiem dni, jeżeli zna się
drogÄ™ i szybko idzie.
- Keyserowi muszą się kończyć zapasy. Nawet nam został tylko jeden worek chagga i dwadzieścia fontów
mÄ…ki kukurydzianej.
- On zeżre swoje luzaki, zanim zrezygnuje i pozwoli ci spotkać się z ojcem - prorokował Bakkat.
Późnym popołudniem zobaczyli, że sierżant Oudeman wybrał jednego konia spośród zapasowych i
wyprowadził go do parowu nieopodal obozu. Oudeman trzymał koniowi głowę, Richter i Riche ostrzyli noże na
kamieniu, a Koots sprawdził krzemie i spłonkę pistoletu. Potem podszedł do zwierzęcia i przyłożył i lufę do
białej plamy na głowie. Odgłos wystrzału był stłumiony lecz koń padł jak rażony gromem i zaczął kopać nogami
w konwulsjach.
- Końskie steki na kolację - mruknął Jim. - Keyser ma żywności co najmniej na następny tydzień. - Zniżył
lunetę. - Bakkat, nie możemy uciekać w ten sposób zbyt długo. Ojciec nie będzie czekał nad rzeką w
nieskończoność.
- Ile koni im zostało? - spytał Bakkat, dłubiąc z namyśle w nosie i oglądając to, co wydobył.
Jim podniósł znów lunetę i przesunął ją po stadzie.
- ...szesnaście, siedemnaście, osiemnaście. Osiemnaście, licząc siwka Keysera. - Spojrzał na niewinnie
wyglądającą twarz Bakkata - Konie? Oczywiście! - zawołał. Twarz Bakkata skrzywiła się w szelmowskim
uśmiechu. - Tylko w ten sposób możemy ich zaatakować.

Podstrony