Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Stylowy dom skła-
da się jakby z dwóch części. W jednej mieszczą się wspaniale urządzone salony
i pokoje, w których Goethe przyjmował gości jako minister księstwa Weimaru,
a w drugiej — gdzie żyÅ‚ i pracowaÅ‚ jako wielki, ba, może najwiÄ™kszy poeta nie-
miecki. Obydwie te części różnią się krańcowo. W pierwszej panuje przepych,
pełno jest rzeźb antycznych i innych dzieł sztuki. Widać tam wspaniałe obrazy
Cranacha i Rubensa, okazy wÅ‚oskiej majoliki z XVI wieku, rysunki, portrety przyjaciół, wspaniaÅ‚e meble. A w drugiej — uderza niezwykÅ‚a skromność i prostota.
Ogromna biblioteka pełna jest rzadkich i cennych książek z najróżniejszych dziedzin, świadczących o szerokich zainteresowaniach Goethego. Niezwykle skrom-
nie prezentuje siÄ™ sypialnia Goethego: tylko proste łóżko, fotel i maÅ‚y stolik —
nic więcej.
Dom-muzeum odwiedza codziennie wielu turystów z całego świata, bo też
i imię poety sławne jest wszędzie. Kustosz urzęduje w małym gabinecie tuż obok drzwi wejściowych.
W samo południe zameldowaliśmy się u niego. Przyjął nas z wielką serdecz-
nością. Doktor Wilhelm Kraft znał się bowiem z Marczakiem osobiście, kilkakrot-95
nie spotykali się na różnych zjazdach i sympozjach, a poza tym między placów-kami muzealnymi Weimaru i muzeami w Polsce trwała od lat ścisła współpraca.
— Interesuje was wiersz Goethego do Jenny von Gustedt? — zdumiaÅ‚ siÄ™
doktor Kraft. — Mam go wÅ‚aÅ›nie przed sobÄ…. Przed godzinÄ… byÅ‚a u mnie pani
Greta Herbst z Frankfurtu nad Menem, także w tej sprawie. Przysłał ją do mnie
mój dobry znajomy, doktor Gunter, kustosz Domu Goethego we Frankfurcie.
— Å»elazna kobieta — mruknÄ…Å‚em z uznaniem o pani Herbst.
— Doktora Guntera zainteresowaÅ‚y okolicznoÅ›ci, w jakich jeden z ostatnich
wierszy Goethego trafiÅ‚ w nasze rÄ™ce — mówiÅ‚ dalej kustosz. — Jenny von Pa-
penheim na ostatnie urodziny Goethego darowała mu własnoręcznie haftowane
pantofle, a on na ten podarunek odpowiedział jej wierszem. Sprawa ta nie byłaby aż tak ważna, gdyby nie fakt, że najprawdopodobniej jest to jednocześnie jeden z ostatnich wierszy poety. Trzeba trafu, że w 1960 roku zgłosił się do nas pewien człowiek z pytaniem, czy zainteresuje nas kartka z wierszem, pod którym widnieje podpis Goethego. Natychmiast zorientowaliśmy się, że to jest właśnie ów wiersz.
Zapłaciliśmy temu człowiekowi dość sporą sumę za oryginał i wiersz natychmiast opublikowaliśmy.
— Czy dowiedzieliÅ›cie siÄ™, skÄ…d ów czÅ‚owiek miaÅ‚ ten wiersz i czy nie byÅ‚
w posiadaniu jeszcze innych starych rÄ™kopisów? — zapytaÅ‚ Marczak.
— Ależ tak, oczywiÅ›cie. WypytaliÅ›my go bardzo szczegółowo. Otóż przed
wojną i jeszcze jakiś czas po wojnie, do 1951 roku, mieszkał on na terenie Mazur, w dawnych Prusach Wschodnich. Był żonaty z Polką i za jej namową zdecydował się pozostać w Polsce. Ale gdy żona jego zmarła, poprosił o zezwolenie na
przeniesienie się na teren Niemieckiej Republiki Demokratycznej, gdzie żyła jego rodzina, bracia i siostry. Zezwolenie otrzymał i zamieszkał w Erfurcie. Opowiadał, że jeszcze kiedy mieszkał w Polsce, u jednego ze swoich znajomych odkrył
kiedyś na strychu skrzynie z mnóstwem starych papierów. Nic mu te papiery nie
mówiły, oprócz tego właśnie wiersza z podpisem Goethego. O Goethem bowiem,
jako wielkim poecie niemieckim, coś niecoś słyszał. Zabrał więc kopertę z wierszem i nie przywiązując do niej wielkiej wagi trzymał ją w swym domu, a potem
wraz z innymi swoimi rzeczami przywiózł do Erfurtu. W jakiś czas potem dowie-
dział się od kogoś, że w pobliskim Weimarze istnieje Muzeum Goethego.
— Jak siÄ™ nazywa ów czÅ‚owiek? Jaki jest jego adres w Erfurcie? Gdzie miesz-
kaÅ‚, nim przyjechaÅ‚ do NRD? — zarzuciÅ‚em kustosza pytaniami.
Uśmiechnął się.
— O to samo pytaÅ‚a i pani Herbst. WyszukaÅ‚em wiÄ™c stare rachunki z 1960
roku i mogę panom podać jego nazwisko, podobnie jak podałem je pani Herbst.
Otóż człowiek ten nazywa się Kurt Piontek, mieszka w Erfurcie przy ulicy Wil-
helma Piecka 10. Ale, na litość boską, wyjaśnijcie mi, co spowodowało aż tak
żywe zainteresowanie tym człowiekiem?
96
Dyrektor Marczak w krótkich słowach opowiedział kustoszowi o liście pani Anny von Dobeneck, o zbiorach doktora Gottlieba, o wyspie Fort Lyck, naszej
podróży do Frankfurtu i umowie, jaką zawarliśmy z Dobeneckiem.
— Na Czarcim Ostrowie nie ma już schowka — uzupeÅ‚niÅ‚em opowieść Mar-
czaka. — Zaraz po wojnie ktoÅ› trafiÅ‚ na niego i zabraÅ‚ skrzynie ze zbiorami. Z listu pani Dobeneck wynika, że w zbiorach doktora Gottlieba byÅ‚ ów wiersz Goethego
do Jenny von Papenheim. A więc znajomy owego Piontka musiał być tym, który
dobrał się do schowka. Być może w jego domu, w skrzyni i na strychu, znajduje
się reszta zbiorów doktora Gottlieba. Piontek zabrał przecież tylko jedną kopertę z wierszem, bo zainteresowało go nazwisko Goethego. Ale może reszta bezcennych manuskryptów pozostała tam jeszcze?
Doktor Kraft zerwał się z krzesła.
— Natychmiast jedziemy do Erfurtu. BiorÄ™ swój sÅ‚użbowy samochód i wyru-
szamy. Szkoda każdej chwili!
W kwadrans później Wartburgiem doktora Krafta pędziliśmy szosą do nieda-
lekiego Erfurtu, bardzo starego i pełnego zabytków miasta, które do dziś słynie z hodowli kwiatów i nasion. Na wzgórzu Petersberg już w VII wieku założono
klasztor, a na wschód od wzgórza w czasach Karola Wielkiego powstało żywotne
i ruchliwe miasto, które otoczono murami. W miarę jak rozrastało się, przybywa-
ło i murów. Do dziś pozostały po nich zielone pasy, tak zwane ringi, o promieniu ponad kilometra.

Podstrony