Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

To... niewidzialni.
I ja miÄ™dzy nimi, pomyÅ›laÅ‚a. ZakÅ‚adajÄ…ca puÅ‚apki na bogów. W multiwersum istnieje wiele odmian voodoo, gdyż jest to re­ligia, którÄ… można zÅ‚ożyć z dowolnych skÅ‚adników, jakie tylko znaj­dÄ… siÄ™ pod rÄ™kÄ…. A wszystkie próbujÄ…, na swój sposób, przywoÅ‚ać bo­ga do ciaÅ‚a istoty ludzkiej.
To głupie, myślała pani Gogol. To niebezpieczne.
Voodoo pani Gogol dziaÅ‚aÅ‚o odwrotnie. Czym jest bóg? Ogni­skiem wiary. Kiedy ludzie wierzyli, bóg zaczynaÅ‚ rosnąć. Z poczÄ…tku niepewnie, ale jeÅ›li bagno mogÅ‚o już czegoÅ› nauczyć, to wÅ‚aÅ›nie cierpliwoÅ›ci. Za punkt zogniskowania boga mogÅ‚o posÅ‚użyć cokol­wiek: garść piór przewiÄ…zanych czerwonÄ… wstążkÄ…, kapelusz i pÅ‚aszcz na dwóch drÄ…gach... byle co. Ponieważ, jeÅ›li ludzie nie majÄ… wÅ‚aÅ›ci­wie niczego, cokolwiek może siÄ™ stać niemal wszystkim. Potem kar­miÅ‚o siÄ™ to jak gęś przeznaczonÄ… na pasztet, a moc wzrastaÅ‚a bar­dzo powoli. I kiedy nadchodziÅ‚ czas, trzeba byÅ‚o otworzyć drogÄ™...wstecz. CzÅ‚owiek mógÅ‚ dosiadać boga, zamiast odwrotnie. Oczywi­Å›cie, cena byÅ‚a wysoka, ale tak jest zawsze. DoÅ›wiadczenie mówiÅ‚o pa­ni Gogol, że każdy czÅ‚owiek koÅ„czy jako trup.
Wypiła łyk rumu i podała dzban Saturdayowi.
Saturday także łyknął i włożył dzban w coś, co mogło być ręką.
- Niech się zacznie - powiedziała pani Gogol.
Martwy mężczyzna ustawił trzy bębenki i zaczął wybijać na nich rytm w tempie pulsu.
Po chwili coś stuknęło panią Gogol w ramię i wręczyło jej dzban. Był pusty.
Można właściwie zaczynać...
- Lady Bon Anno, uÅ›miechnij siÄ™ do mnie. Panie Tesco, osÅ‚a­niaj mnie. KroczÄ…cy Szeroko, prowadź mnie. Hotalogo Andrews, pochwyć mnie. StojÄ™ pomiÄ™dzy Å›wiatÅ‚em a ciemnoÅ›ciÄ…, ale to nie ma znaczenia, ponieważ ja jestem pomiÄ™dzy. Tutaj jest rum dla was, tytoÅ„ dla was, pożywienie dla was, dom dla was. A teraz posÅ‚uchaj­cie mnie uważnie...
 
***
...bom...
Dla Magrat byÅ‚o to niczym przejÅ›cie ze snu w sen. ÅšniÅ‚a, że taÅ„czy z najprzystojniejszym mężczyznÄ… na sali i... i rze­czywiÅ›cie taÅ„czyÅ‚a z najprzystojniejszym mężczyznÄ… na sali.
Tyle że nosił na oczach dwa krążki przydymionego szkła.
Choć Magrat byÅ‚a osobÄ… o miÄ™kkim sercu, kompulsywnÄ… marzycielkÄ… i - jak okreÅ›liÅ‚a to babcia Weatherwax - zmokÅ‚Ä… kurÄ…, byÅ‚a także czarownicÄ…. Nie zostaÅ‚aby niÄ…, gdyby nie miaÅ‚a pewnych in­stynktów i rozsÄ…dku nakazujÄ…cego im ufać. PodniosÅ‚a rÄ™kÄ™ i zanim zdążyÅ‚ zareagować, zdjęła mu szkÅ‚a.
Widywała już takie oczy, ale nigdy u istoty chodzącej w pozycji pionowej.
Jej stopy, jeszcze przed chwilÄ… przesuwajÄ…ce siÄ™ z gracjÄ… po par­kiecie, teraz potknęły siÄ™ jedna o drugÄ….
- Ee... - zaczęła.
I uświadomiła sobie, że jego dłonie - różowe i wymanikiurowane - są zimne i wilgotne.
OdwróciÅ‚a siÄ™ i ruszyÅ‚a biegiem, w szaleÅ„czej ucieczce roztrÄ…cajÄ…c taÅ„czÄ…ce pary. Nogi plÄ…taÅ‚y siÄ™ w sukniÄ™. Bezsensowne panto­felki Å›lizgaÅ‚y siÄ™ na podÅ‚odze.
Dwóch lokajów blokowało schody.
Magrat zmrużyła oczy. Musiała się wydostać.
- Hai!
- Auu!
PobiegÅ‚a dalej. Potknęła siÄ™ na szczycie schodów i szklany pan­tofelek upadÅ‚ na podÅ‚ogÄ™.
- Jak, do demona, człowiek ma się poruszać w czymś takim?!! - wrzasnęła z pretensją do świata jako takiego. Podskakując na jednej nodze, zdjęła drugi bucik i boso odbiegła w noc.
Książę wszedÅ‚ wolno po schodach i schyliÅ‚ siÄ™ po zgubiony pan­tofelek.
Podniósł go. Światło błysnęło w lustrzanych powierzchniach.
Skryta w cieniu babcia Weatherwax oparÅ‚a siÄ™ o Å›cianÄ™. Wszyst­kie opowieÅ›ci majÄ… swój punkt zwrotny, a ten musiaÅ‚ być już blisko.
CaÅ‚kiem dobrze potrafiÅ‚a przedostawać siÄ™ do ludzkich umy­słów, ale teraz chciaÅ‚a trafić do niej. SkoncentrowaÅ‚a siÄ™. GÅ‚Ä™biej, gÅ‚Ä™biej... obok codziennych myÅ›li i drobnych trosk, szybciej, szyb­ciej... przez warstwy gÅ‚Ä™bokich rozmyÅ›laÅ„... dalej... mijajÄ…c rzeczy zapieczÄ™towane i zaroÅ›niÄ™te, dawne wyrzuty sumienia i zakrzepÅ‚e żale, ale teraz nie ma na nie czasu... w dół... tam... srebrna nić opo­wieÅ›ci. Ona byÅ‚a częściÄ… opowieÅ›ci, jest częściÄ… opowieÅ›ci, wiÄ™c i opo­wieść musi być częściÄ… niej.
Przesuwała się przed nią. Babcia wyciągnęła rękę.
NienawidziÅ‚a wszystkiego, co wyznaczaÅ‚o ludzki los, co ogÅ‚upia­Å‚o ludzi, czyniÅ‚o z nich coÅ› mniej niż ludzkie istoty.
Opowieść strzeliÅ‚a jak zerwana lina holownicza. Babcia chwyci­Å‚a jÄ… mocno.
I ze zdumieniem otworzyła oczy. Po czym zrobiła krok naprzód.
- Przepraszam, wasza wysokość.
Wyrwała pantofelek z dłoni Duca i wzniosła go nad głową.
Odbicie jej twarzy, pełnej złośliwej satysfakcji, było przerażające.
Babcia rzuciła pantofelek.
Rozbił się o schody. Tysiące błyszczących odłamków posypało się na marmur.
 
***

Podstrony