Jak okiem sięgnąć, wszędzie – pod wysokimi drzewami, mającymi za zadanie zapewnić ochronę przed wiatrem, przed zbyt upalnymi promieniami słońca i przed mrozem – same krzewy różane. Słońce i powietrze rozprasza się pod tymi lekkimi schronieniami – jakby zadaszeniami, nie przeszkadzającymi roślinom, doglądanymi przez ogrodników. Pod nimi rosną, szczęśliwe, najpiękniejsze róże świata. Są tu krzewy różane wszelkich rodzajów: róże karłowate, niskie, wysokie, bardzo duże. Są posadzone kępami jak poduszki haftowane kwiatami u stóp drzew, na zielonych łąkach lub formują żywopłot wzdłuż ścieżki, nad brzegami strumieni, wokół nawadniających zbiorników. Są też rozsiane po parku otaczającym wzgórze lub owijają się wokół drzew, ze swymi kwietnymi czuprynami, które od drzewa do drzewa formują festony i girlandy. Prawdziwy bajkowy ogród. Znajdują się tu, zmieszane, wszelkie ich rozmiary i wszelkie odmiany: jedne w kolorze kości słoniowej, inne – herbaciane obok krwistej czerwieni koron róż, królujących swą liczbą jak panie, oraz róż w kolorze prawdziwych dziecięcych policzków, bo ich białe kwiaty są na brzegach różowe.
Wszyscy uczniowie stoją zaskoczeni tak wielkim pięknem.
«Cóż ona z tym robi?» – pyta Filip.
«Cieszy się tym» – odpowiada mu Tomasz.
«Nie. Wyciąga z nich też olejki, dając przez to pracę setkom sług - kwiaciarzy, potrafiących wydobywać esencje. Rzymianie tego pragną. Jonatan mówił mi o tym, pokazując rachunki z ostatnich zbiorów. Oto Maria Alfeuszowa z dzieckiem. Ujrzeli nas i wołają innych...»
Rzeczywiście, Joanna i dwie Marie, a przed nimi Margcjam, biegną z otwartymi ramionami na powitanie. Szybko podchodzą do Jezusa i Piotra. Upadają na twarz przed Jezusem.
«Pokój wam wszystkim. A gdzie jest Moja Matka?»
«Pośród róż, Nauczycielu, z Elizą. O! Jest uzdrowiona! Może stawić czoła światu i iść za Tobą. Dziękuję, że posłużyłeś się w tym celu mną.»
«To Ja ci dziękuję, Joanno. Widzisz, że pożyteczne było twoje przybycie do Judei? Margcjamie, oto podarki dla ciebie. Ta piękna kukiełka i śliczne owce. Podobają ci się?»
Dziecko nie potrafi złapać tchu z radości. Idzie do Jezusa, który pochyla się, aby dać mu kukiełkę, i tak pozostaje, by spojrzeć mu prosto w twarz. Dziecko rzuca się Jezusowi na szyję, całując Go spontanicznie, [mocno], jak tylko potrafi.
«Dzięki temu staniesz się łagodny jak owieczki, a później zostaniesz dobrym pasterzem tych, którzy wierzą w Jezusa. Prawda?»
Margcjam mówi: «Tak, tak, tak», wstrzymując oddech, z oczami promieniejącymi z radości.
«Teraz idź do Piotra, a Ja idę do Mojej Matki. Widzę tam, rąbek Jej welonu, który przesuwa się szybko wzdłuż różanego żywopłotu.»
Biegnie do Maryi i tuli Ją do serca na zakręcie ścieżki. Maryja po pierwszym pocałunku wyjaśnia, jeszcze całkiem zdyszana:
«Eliza idzie za Mną... Biegłam, aby Cię pocałować... bo nie mogłabym Cię nie pocałować, Synu... a nie chciałam tego robić przy niej... Bardzo się zmieniła... ale jej serce cierpi jeszcze w obliczu tych radości, których sama już nigdy nie doświadczy. Oto ona.»
Eliza żywo wykonuje ostatnie kroki, klęka i całuje szatę Jezusa. To już nie jest tragiczna niewiasta z Betsur, lecz starsza kobieta, poważna, nosząca ślady cierpienia na swojej twarzy i w spojrzeniu.
«Bądź błogosławiony, Nauczycielu, teraz i zawsze za to, że dałeś mi to, co utraciłam.»
«Miej coraz więcej pokoju, Elizo. Jestem zadowolony, że mogę cię tu spotkać. Wstań.»
«Ja też się z tego cieszę. Tak wiele chcę Ci powiedzieć i o tyle zapytać, Panie.»
«Będziemy mieć na to dużo czasu, bo zostanę tu kilka dni. Chodź, poznam cię z twoimi współuczniami.»
«O! Zrozumiałeś więc, co chcę Ci powiedzieć?!... że chcę się narodzić ponownie do nowego życia – Twojego; znaleźć rodzinę – Twoją; odnaleźć synów – Twoich. Tak jak mówiłeś to o Noemi w moim domu w Betsur. Jestem nową Noemi dzięki Twej łasce, Panie. Bądź za to błogosławiony! Nie jestem już rozgoryczona i bezpłodna. Jeszcze będę matką. A jeśli Maryja na to pozwoli, będę też trochę Twoją matką i poza tym – matką synów Twojej nauki.»
«Tak, będziesz nią. Maryja nie będzie zazdrosna. Ja zaś będę cię kochał tak, że nie będziesz żałować tego, iż przyszłaś. Chodźmy teraz do tych, którzy chcą ci powiedzieć, iż kochają cię jak bracia.»
I Jezus bierze ją za rękę i prowadzi do nowej rodziny.
Podróż z okazji Pięćdziesiątnicy, dobiegła końca.
87. PARALITYK PRZY SADZAWCE BETESDA
Napisane 21 lipca 1945. A, 5722-5749
Jezus jest w Jerozolimie, a dokładnie w okolicach [twierdzy] Antonia. Są z Nim wszyscy apostołowie z wyjątkiem Iskarioty. Wielki tłum śpieszy do Świątyni. Wszyscy są w szatach odświętnych – tak apostołowie jak i inni pielgrzymi – i dlatego myślę, że są to dni Pięćdziesiątnicy. Wielu żebraków miesza się z tłumem. Lamentują nad swoimi utrapieniami pobożnymi narzekaniami i kierują się ku lepszym miejscom, blisko bram Świątyni lub na skrzyżowania, przez które tłum idzie w jej kierunku. Jezus przechodzi obdarowując biedaków, którzy nie tylko opowiadają o swoich utrapieniach, lecz usiłują je ukazać. Mam wrażenie, że Jezus już był w Świątyni. Słyszę bowiem, jak apostołowie mówią o Gamalielu, który udaje, że ich nie widzi, chociaż Szczepan – jeden ze słuchających go – pokazał mu przechodzącego Jezusa. Słyszę też, że Bartłomiej pyta towarzyszy:
«Co chciał wyrazić ten uczony w Piśmie mówiąc: “Grupa baranów na nikczemną rzeź”?»