Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Waszyngton nie ma pojęcia, że złamaliśmy ich szyfry. Pogotowie bojowe jest bardzo ostre. Amerykanie nie stawiali sił strategicznych w stan gotowości od tysiąc dziewięćset sześć­dziesiątego drugiego roku.
- Rzeczywiście? - upewnił się Narmonow.
- Tylko teoretycznie, generale - wtrącił uwagę Gołowko. - Nawet zwyczajny stan pogotowia amerykańskich sił strategicznych jest bardzo wysoki, choćby reszta armii była w pogotowiu numer pięć, najniższym. Zmiana, o której mówicie, nie ma praktycznie znaczenia.
- Czy tak? - zapytał znów Narmonow. Minister wzruszył tylko ramionami.
- Zależy, z której strony spojrzeć. Naziemne rakiety amerykańskie są zawsze bardziej gotowe od naszych, bo nie wymagają tak drobiazgowej obsługi. To samo da się powiedzieć o okrętach podwodnych; amerykań­skie spędzają na morzu o wiele więcej czasu niż nasze. Technicznie różnica może być niewielka, ale psychologicznie ogromna. Podwyższone pogotowie przygotowuje żołnierzy do faktu, że zaraz się stanie coś stra­sznego. Myślę, że to coś znaczy.
- A ja myślę, że nic nie znaczy - wtrącił się znów Gołowko. Narmonow kipiał ze złości. Skoro dwaj najbliżsi doradcy nie potrafią się dogadać w tak ważnej sprawie...
- Musimy wysłać odpowiedź - przypomniał minister spraw zagranicz­nych.
 
PREZYDENCIE FOWLER:
ZAUWAŻYLIŚMY PODWYŻSZONE POGOTOWIE W PAŃSKICH SIŁACH ZBROJNYCH. PONIEWAŻ WIĘKSZOŚĆ WASZYCH RAKIET JEST WYCE­LOWANA W ZSRR, SAMI TAKŻE MUSIMY PRZEDSIĘWZIĄĆ ŚRODKI OSTROŻNOŚCI. UWAŻAM ZA WIELCE ISTOTNE, BY OBA NASZE KRA­JE UNIKAŁY AKCJI, KTÓRE MOGĄ ZOSTAĆ UZNANE ZA PROWOKA­CJĘ.
 
- Teraz nareszcie nie przysłali gotowej odpowiedzi - skomentowała tekst Liz Elliot. - Najpierw mówi nam, że to nie on, a teraz znów, żebyśmy go nie prowokowali. Co ten człowiek zamierza?
Ryan przebiegł wzrokiem odbitki wszystkich sześciu depesz i wręczył je Goodleyowi.
- Niech mi pan powie, co pan z tego rozumie.
- Zwyczajnie. Wygląda na to, że wszyscy starają się stąpać na palusz­kach, tak jak należy. Ogłosiliśmy pogotowie dla sił zbrojnych, oni też. Fowler oświadcza, że nie sądzi, by była to sprawka Moskwy. Doskonale. Narmonow na to, że obie strony powinny się nie gorączkować, nie pro­wokować się nawzajem. Też dobrze. Jak dotąd, jakoś idzie - brzmiała opinia Goodleya.
- Zgadzam się - poparł go oficer dyżurny CIA.
- Czyli zgadzamy się wszyscy - podsumował Jack, dziękując w my­ślach Fowlerowi za talent, o który trudno go było podejrzewać.
Rosselli powędrował w końcu z powrotem do siebie. Wyglądało na to, że sytuacja trochę się unormowała.
- Gdzieś ty się podziewał tyle czasu? - zdumiał się Rocky Barnes.
- Siedziałem przy gorącej linii. Na szczęście już nie taka gorąca.
- Bardzo się mylisz, Jim.
 
Generał Paul Wilkes był już prawie u celu. Dostanie się z kwatery na autostradę 1-295, a z niej na 1-395 zabrało mu dwadzieścia minut, choć trasa nie przekraczała siedmiu kilometrów. Pługi śnieżne prawie nie tknęły jezdni, a nowa fala mrozu ścinała na nowo śnieg roztopiony solą. Co gorsza, nieliczni kierowcy popisywali się normalnymi w Waszyngto­nie talentami do prowadzenia auta. Zwłaszcza właściciele wozów z napę­dem na cztery koła zachowywali się tak, jak gdyby dodatkowy napęd zwalniał ich od posłuszeństwa wobec praw fizyki. Wilkes minął właśnie South Capitol Street i zjeżdżał z pagórka w stronę odgałęzienia na Maine Avenue. Z lewej strony wyprzedził go jakiś kretyn w toyocie, który naty­chmiast potem zajechał mu drogę, usiłując samemu skręcić w odgałęzie­nie. Toyota zakręciła się na gołoledzi, wobec której samochód z prze­dnim napędem nie miał szans. Nie było też szans na uniknięcie zderze­nia. Wilkes wyrżnął w bok toyoty z prędkością dwudziestu pięciu kilome­trów na godzinę.

Podstrony