Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie było tutaj okien i wszy­stkie duże komputery z monitorami stały oświetlone. Dziwne, nic tutaj nie było zniszczone. Mogły być dwa wytłumaczenia: albo terroryści, tak jak każdy, czuli respekt wobec tego sprzętu, albo zamierzali go użyć do zrealizowania swojego szaleństwa, które według nich było rewolucją.
Leland kilkanaście razy dostawał materiały na temat Antona Grubera. Mały Czerwony Tony powi­nien przynieść Lelandowi trochę sławy. Miał trzydzie­ści lat i był synem przemysłowca ze Stuttgartu. Wycho­wywany przez guwernantki, posyłany do najlepszych prywatnych szkół, na swoje osiemnaste urodziny do­stał mercedesa, a w dziewiętnaste następnego. W la­tach sześćdziesiątych trzymał się grupy bogatych szczeniaków, którzy spędzali wakacje w Saint-Tropez, a zimy w Gstaad. Niektórzy z tych młodych ludzi mieli kontakty z grupą Baader-Meinhof i Gruber w końcu przyłączył się do nich. Odwrócił się od swoich rodzi­ców, oskarżając ojca o “zbrodnię” hipokryzji, arogan­cji i zadowolenia z siebie.
Co więcej, jak wielu znanych przedsiębiorców, Gruber-ojciec był w czasie wojny oficerem SS. Produk­cja samochodów, elektronika - starzy naziści loko­wali się wszędzie, milcząc na temat swojej przeszłości i sprytnie odnajdując dla siebie miejsce w teraźniejszo­ści. Potępione pokolenie - oskarżone przez własne dzieci, nienawidzące kłamstw i usprawiedliwień swych rodziców. Podobnie nienawidziły nieuczciwości dzieci w Stanach. Steffie najwięcej wycierpiała przez swoich rodziców w okresie, kiedy bezprzytomnie utrzymywali, że ich małżeństwo wcale się nie rozpadło.
Rivers był szóstą albo siódmą ofiarą Grubera. Dr Hans Martin Schleyer - przemysłowiec, tak jak ojciec Grubera - został zastrzelony w ten sam sposób co Rivers, strzałem w klapę marynarki. Leland słyszał, że niemiecka policja ma taśmę z nagraną rozmową Grubera, który chwalił się, iż zawsze sprawdza, czy jego ofiara jest należycie ubrana.
Anton Gruber był zafascynowany śmiercią —-jej obecnością i widokiem. Zresztą nie on jeden w grupie podobnych jemu ludzi. Większość z nich, jak na przykład Ursulę Schmidt, można było nazwać zwyk­łym poetycznym gównem. W eseju mówiącym o “ko­nieczności ostatecznego związania się z przemocą”, Ursula porównała siebie do “łona śmierci, do którego mężczyźni zwracają się po wieczny odpoczynek”. Leland chętnie rozprawiłby się z tą dziwką.
Nie wiedział już, kogo tak naprawdę zabił: na wojnie zabijał ich ojców, wujków, może matki. W tym budynku był człowiek, któremu sprzątnął brata, choć może właśnie teraz zabił i tego faceta.
Biura na tym piętrze były przedzielone szklanymi ściankami działowymi, stanowiącymi część paranoi dotyczącej komputerów. Najwyżsi kapłani musieli trzymać swoje totemy na widoku. Uśmiechnął się na myśl o reakcji informatyków, gdy jutro zobaczą cały naniesiony przez niego brud. Chciał zająć pozycję przy oknie wychodzącym na Wilshire Boulevard, ale wiedział, że od tej strony nie ma żadnej osłony. Może nie jest mu potrzebna: po jego ostatnim wyczynie nikt nie oczekiwał takiej głupoty. Potrząsnął głową - ten sposób myślenia doprowadzi go do śmierci.
Nawet z tej wysokości rezultaty walki terrorystów z policją były wyraźnie widoczne. Przy lampie ulicznej stał rozbity biało-czarny wóz, którego kierowca leżał nieruchomo przy drzwiach twarzą do ziemi. Leland spojrzał do góry, dwieście stóp nad budynkiem unosi­ła się olbrzymia, szara chmura, która z wolna rozpły­wała się w powietrzu. Wybuch musiano usłyszeć w całym mieście: dostrzegł dziesięć razy więcej świateł w domach niż kilka minut wcześniej. Usiadł za biur­kiem i włączył radio.
- Jak myślisz, ile taki budynek może kosztować?
- Cholera, dwanaście milionów, dwadzieścia, kto to może wiedzieć? Jak leci?
- Przeliczyłem się w swoich oczekiwaniach. To byłą jedna paczka ich materiału, a ja mam jeszcze dwie. Aha, uważaj na to, co mówisz, bo cały czas nas słuchają.
- Teraz już o tym wiem.
- Nie ma co się tym znowu tak przejmować. Czy w budynku jest pożar?
- Nic takiego nie widać. Chciałbym wiedzieć, co się dokładnie stało.
Leland opowiedział mu.
- Widziałem jednego z nich w windzie. Z powodu numeru, który im wcześniej wyciąłem, zdjęli płyty dachowe w kabinach. No więc mamy ich sześciu.
- Dostaliśmy meldunek od jednego z naszych ludzi, że widział, jak dwóch facetów wycofuje się do windy. Mają jakąś barykadę na dole.
- Nie wiem, ja widziałem jednego. Musicie li­czyć się z tym, że zostało sześciu. Nie mogę brać pod uwagę niewiadomych. Powiedz mi coś więcej o tym gmachu.
- Siedemnaste i osiemnaste piętro są zupełnie rozwalone i wypadła chyba większość okien w budyn­ku. Wygląda na to, że potem trzeba będzie rozwalić cały biurowiec.
- Ktoś ranny?
- Nie w wyniku wybuchu. Mamy dwóch zabi­tych. Za to rozrzuciłeś śmieci po całej okolicy. Ten materiał to coś naprawdę mocnego. Widziałem krzesło i biurko lecące nad Wilshire Boulevard. Poczekaj, nie rozłączaj się.
Czekając Leland szukał jakichś dowodów znisz­czeń, których dokonał. W płycie sufitowej była wyrwa­na dziura wielkości średniego samochodu, a niewysoki budynek po przeciwnej stronie ulicy wyglądał jak ofiara rozruchów.
- Hej, stary, jesteś tam?
- Wesołych świąt - odpowiedział Leland.
- Nawzajem. Przekażę radio oficerowi dowodzą­cemu, kapitanowi Dwayne’owi Robinsonowi. W po­rządku?
Przypominało to przedstawianie gościa w radiu.
- W porządku. - Leland się roześmiał.
- Tu Dwayne Robinson. Jak się... - Na linii były jakieś zakłócenia.
- Dobrze.
- Nie, jak się nazywasz? Chcę znać twoje nazwi­sko.
- Nie mogę teraz podać.
- Dlaczego?
- Następne pytanie.
- Podałeś nam pewne informacje. W jaki sposób do nich dotarłeś? Skąd się wziąłeś w tym budynku?

Podstrony